W poniedziałkowy
poranek budzik nie zadzwonił, jednak pani Marysia obudziła mnie kwadrans po
siódmej. Odpuściłem sobie prysznic, wiedząc, że nie zdążę i tylko otworzyłem
drzwi, aby wypuścić Szczypiora do ogrodu. Niech sra, gdzie chce ten jeden raz.
Wróciłem do pokoju, aby z wieszaka ściągnąć mundurek i poszedłem do łazienki.
Wyszczotkowałem zęby i uczesałem włosy. Założyłem na siebie strój szkolny,
będąc zaskoczony tym, że pasuje niemal idealnie, jednak miałem problem z
zawiązaniem krawatu koloru bordowego, więc chciałem poprosić panią Marysię, ale
kiedy schodziłem na pierwsze piętro, rozbrzmiał dzwonek. Spojrzałem na ekran
i widząc Krystiana nacisnąłem przycisk, aby go wpuścić i, z przewieszonym
przez ramie krawatem, otworzyłem wielkie drzwi. Chłopak od rana tętnił energią
i po przywitaniu się poszedł do kuchni, aby zabrać jednego tosta i z nim w
ustach podejść do mnie i zacząć zawiązywać mi krawat. Jego był koloru granatowego.
Wykonując tę, jakże trudną czynność mówił coś, lecz słowa zamieniały się w
bełkot, kiedy miał pełne usta.
-Czy twojej mamie
spodobał się bukiet?- Zapytałem, patrząc na jego ramię, kiedy on wciąż mocował
się z krawatem. Skończył go zawiązywać i przełknął wszystko co miał w ustach.
-Tak, powiedziała, że
"nie trzeba było"- wymówił to z ironią- a gdybym jej nie dał kwiatków,
to by dopiero było, więc trzeba było- przewrócił oczami- te mamy.
Pokiwałem głową i
podszedłem do schodów, gdzie leżała czarna torba na ramie z logiem szkoły i
moim nazwiskiem. W środku znajduje się tylko kilka zeszytów i długopis, gdyż
nie znam jeszcze swojego planu.
Wyszliśmy na
zewnątrz, a ja pożałowałem, że nie założyłem pod koszule jakiejś bluzki, bo
dzisiejsza pogoda jest naprawdę paskudna, a w nocy padało. Nie znam drogi do
szkoły i zdziwiło mnie, gdy nagle skręciliśmy w jakąś stronę idąc teraz
chodnikiem, wzdłuż którego rosną drzewa kasztanów. Droga ta wygląda naprawdę
niesamowicie, a co jakiś czas pojawiały się ławeczki, na których siedzieli
uczniowie mojej szkoły. Poznałem oczywiście po mundurkach. Niektórzy spoglądali
na nas zaciekawieni i zastanowiłem się czy wiedzą, że jestem nowy, a jeszcze
inny witali się z Krystianem, który krótko mnie przedstawiał i po chwili znów
szliśmy chodnikiem.
Drzewa zaczęły się
przerzedzać i zza ich koron dostrzegłem dwa szaro pomarańczowe budynki. Są to
dwa dość spore budowle wybudowane w bardzo nowoczesnym stylu, a jeden z nich
bardziej przypomina podłużny blok niż szkołę, więc domyśliłem się, że jest to
internat. Weszliśmy do szkoły i odetchnąłem z ulgą zauważając, że w środku
wydaje się bardziej przeciętna, ale jednak było widać, że jest nowsza niż na
przykład moja poprzednia.
-Idziemy do
dyrektora- powiadomił mnie Krystian. Trochę przerażające jest to, że są tu sami
chłopacy. Dostrzegłem też kilkoro starszych, pewnie nauczycieli, ale żadnej
kobiety. Niektórzy uczniowie posiadali takiego samego koloru krawat jak ja co
chyba oznaczało, że jestem z ich klasy, jednak ich ilość była zbyt duża jak na
jedną.
Stanęliśmy przed
drzwiami, na których znajdowała się tabliczka z napisem "gabinet
dyrektora" i pożegnaliśmy się, umawiając po lekcjach na boisku do piłki
nożnej, które, jak twierdzi Krystian, znajduje się za budynkiem internatu.
Zapukałem do drzwi i
niepewnie je uchyliłem, wchodząc do środka. Pokój jest mały, znajduje się w nim
tylko biurko z krzesłem i kilka regałów, kolorowych segregatorów.
-Ty pewnie jesteś
Mikołaj- odwróciłem się w stronę skąd dobiegł głos i ujrzałem starszego, mojego
wzrostu mężczyznę. Był szczupły, odziany w delikatnie pogniecioną koszulę i
czarne spodnie od garnituru- Nazywam się Mirosław- kontynuował- i jak zapewne
się domyślasz, jestem dyrektorem tej placówki.
Wskazał na krzesło po
przeciwnej stronie niż usiadł, więc szybko się tam usadowiłem.
-Musisz wiedzieć, że
jesteś pierwszą osobą, którą przyjęliśmy grubo po rozpoczęciu roku szkolnego,
ale jestem wyrozumiały i zrobiłem ten wyjątek. Proszę, przyjmij moje
kondolencje- nie dałem po sobie poznać jak jego fałszywe słowa współczucia na
mnie podziałały- a więc, jak zauważyłeś, każdy rocznik ma inny kolor krawatu i
są tu sami mężczyźni. Jedyną kobietą w budynku jest pani psycholog i na jej
nieszczęście nosi spodniczki- to chyba miał być żart, nie wiem, nie zaśmiałem
się- oto twój plan lekcji- podał mi kilka kartek, na których poza planem
znajduje się też rozkład klas- nie wiem co ci więcej powiedzieć- westchnął,
biorąc z półki paczkę papierosów- życzę miłej nauki tutaj.
Wstałem z krzesła
biorąc kartki.
-Do widzenia-
odezwałem się pierwszy raz i szybko wyszedłem z gabinetu. Ten moment wybrał
dzwonek, aby oznajmić rozpoczęcie zajęć. Uczniowie zaczęli się rozchodzić, a ja
spojrzałem na kartkę, aby dowiedzieć się gdzie mam lekcje. Następnie obejrzałem
plan szkoły, odpowiednia sala znajduje się na drugim piętrze, więc pokonałem
schody i podszedłem pod drzwi, gdzie już stali uczniowie. Jeszcze raz upewniłem
się, że jestem w odpowiednim miejscu i czekałem na nauczyciela, którym okazał
się dość młody brunet. Myślę, że nie przekroczył jeszcze trzydziestu lat. Wszedłem,
jako ostatni z uczniów i poczekałem na historyka przy biurku, a kiedy podszedł
przedstawiłem się i powiedziałem, że jestem nowy. Kazał mi usiąść w trzeciej
ławce obok jakiegoś rudego osobnika i dopiero po tym przywitał się z klasą.
Kilka ciekawskich par oczu spojrzało na mnie, kiedy po zajęciu miejsc
nauczyciel wspomniał o nowej osobie w klasie. Rudzielec obok przedstawił się
jako Bartek, ale i on, tak samo jak reszta zainteresowanych osób, widząc, że
nie jestem chętny do rozmowy, odpuścił już pod koniec czwartej lekcji.
Nauczyciele okazali się bardziej ciekawscy i po prawie każdej lekcji pytali o
powód mojego przeniesienia. Kłamałem, podając tę samą przyczynę, co Krystianowi.
Po skończonych
lekcjach postanowiłem zrobić tak jak umówiłem się z Krystianem, więc po
okrążeniu budynku szkoły i internatu zobaczyłem boisko piłki nożnej z trybunami
po obu stronach, długości całego boiska. Wziąłem głębszy wdech, gdyż takie
miejsca kojarzą mi się tylko z jedna osobą i wszedłem na trybuny. Usiadłem
jakoś po środku pierwszej. Po mojej prawej, przy bramce stała grupa chłopaków
ubranych w dresy i koszulki z numerami. Odszukałem wzrokiem blondyna i
zauważyłem go schylonego nad mężczyzną, który prawdopodobnie jest trenerem.
Prawie wszyscy zwróceni byli do niego głowami poza dwoma pogrążonymi w rozmowie
chłopakami.
Tak właściwie nie
pamiętam momentu, kiedy go zobaczyłem. Prawdopodobnie wtedy, kiedy zderzył się
z Krystianem, którego bacznie obserwowałem, na murawie. Chłopach przewrócili
się śmiejąc, a kiedy się podnieśli nie zwracałem uwagi na blondyna, tylko na
niego.
Jego brązowe włosy
były rozwiane tak jak to zapamiętałem, odsłaniając opalone czoło. Biegł w
stronę piłki, z uśmiechem na twarzy, przez co uwydatniał jeszcze bardziej
pucowate policzki. Ciało wydawało się trochę wyższe niż było w rzeczywistości,
a kiedy odwrócił się, patrząc w moją stronę, ujrzałem jego szare oczy.
Mój oddech zwolnił,
świat dookoła ucichł i zapanował spokój. Wszystko wydało się takie same jak
ponad miesiąc temu.
Wszystko było już
dobrze, bo przede mną stał Radek.
Krzyczał coś.
Piłka uderzyła w moją
twarz i opadła na kolana, wprost w dłonie.
Nie zwracałem na nią
uwagi, bo nie mogłem odwrócić wzroku od chłopaka, który szedł w moją stronę.
Odwrócił się i zaśmiał do kolegi, czochrając swoje włosy, po czym znów spojrzał
w moją stronę i stanął kilka kroków ode mnie.
Wstałem, trzymając
przeklęty przedmiot w dłoniach
-Radek?- Pytam, nie
mogąc uwierzyć w to co widzę.
Zaśmiał się w sposób
tak dobrze mi znany .
-Nie, Robert-
wyciągnął ręce, więc podałem mu piłkę, a on odbiegł, wznawiając mecz.
Nie wierze.
To on.
To musi być on.
Opadam bez sił na
trybuny i mam mętlik w głowie. Czuję ból na czole, ale ignoruje go tak samo jak
rękę Krystiana na ramieniu.
-Wszystko dobrze?-
Zerka na boisko, na oddalającą się postać bruneta.
-On żyje- szepczę do
siebie. Chłopak prostuje się, a ja wiem, że nic nie rozumie. Wstaje i kieruje
się do wyjścia. Boje się odwrócić, aby nie okazało się, że mi się przewidziało.
Za sobą słyszę pytania Krystiana, ale nic nie odpowiadam tylko uciekam.
Muszę w końcu
zapomnieć.
Przecież Radek umarł,
widziałem jego zwłoki.
Przypinam smycz
Szczypiorowi i wyprowadzam go na dwór. Idę w kierunku kawiarni. Postanowiłem,
że powiem prawdę Krystianowi. Chłopak zasługuje na to, aby wiedzieć, co
spowodowało moje pojawienie się tu. Nieważne, że sam sobie obiecałem
zapomnienie. Nie można zapomnieć siedemnastu lat życia od tak. Potrzebuje
przyjaciela, kogoś na miejsce Radka, a Krystian jest odpowiedni. Zaufałem mu
bardziej niż ufam sam sobie. Bo nie ufam w to co widziałem na boisku, tylko to
co widziałem na pogrzebie. Jego ciało. W trumnie. To niemożliwe, aby to on był
na boisku.
Idę, pełen
wątpliwości, a mój humor chyba udziela się labradorowi, gdyż wydaje się jakiś
nieszczęśliwy, przygaszony. Okrążam budynek, aby wejść od strony zaplecza gdzie
zostawiam Szczypiora i idę do kuchni. Wchodzę od tylu i staje za Krystianem,
który przyjmuje kolejne zamówienie od jakiś trzech chłopaków. Wydaje się
dziwnie skulony, wystraszony, a jego głos drży odrobinę. Kiedy się odwraca i
mnie widzi uśmiecha się jednak przestaje, kiedy dostrzega moją postawę. Stoję
przed nim, całkowicie załamany, ze łzami w oczach obejmując się ramionami.
-Skłamałem- przyznaje
się od razu, patrząc hardo w jego oczy- skłamałem, podając ci powód mojej
przeprowadzi- czuję łzy na policzku, a potem brodzie, ale nie przerywam mówić-
to przeze mnie się przenieśliśmy. Ktoś umarł. A ja nie byłem w stanie żyć w
miejscu, gdzie wszystko mi go przypominało- nie jestem w stanie dalej mówić,
chociaż bardzo tego chce. Chce się wygadać, ale nie mogę. Dławię się łzami
zasłaniając oczy dłońmi. Nie chce widzieć jego twarzy. Boje się zobaczyć to, w
jaki sposób zareagował.
Słyszę kroki, a potem
czuje, że mnie przytula. Chowam twarz w jego fartuchu i koszuli. Staram się
zachować cicho, aby żaden z klientów nie usłyszał mojego płaczu, więc tłumie go
w materiale jego ciuchów. Czuje jak ręką masuje mi plecy, a drugą dotyka skóry
głowy i uspokajam się.
-Muszę pracować- mówi,
więc odsuwam się- usiądź sobie, a ja zaraz dam ci kakao, okay?- Kiwam głową i
siadam na krześle, na którym ostatnio go widziałem z kubkiem kawy. Odchodzi po
upewnieniu się, że zrobiłem jak mi powiedział, a ja odchylam głowę do tyłu i
opieram ją o ścianę.
-Radek był moim
przyjacielem od urodzenia- mówiłem, wiedząc, że mnie usłyszy stojąc trzy metry
dalej- siedemnaście lat spędziliśmy razem. I umarł. Wyobrażasz to sobie?
Odwraca się trzymając
różowy kubek w dłoni i podaje mi go.
Chce kontynuować
mówienie, bo pragnę, aby wiedział wszystko, ale czyjś donośny głos przerywa mi.
-Ej, pedale! Szybciej
tam!
Hej,
OdpowiedzUsuńKrystian poznał prawdę, to był ktoś naprawdę niezwykle podobny, czy tak mu się tylko wydawało...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia