27 lut 2015

Czyny przemawiają głośniej niż słowa - Prolog

Leżałem nieruchomo tak, jak mi kazał. Nic nie mówiłem, nie krzyczałem, nie wyrywałem się tak, jak robiłem to kiedyś. Byłem obojętny. 
To dziwnie, prawda? 
To dziwne, że człowiek może być obojętny nawet wtedy, kiedy dzieje się mu najokropniejsza krzywda, zaprzeczająca wszelkim zasadom moralność.
Zamknąłem oczy, aby nie widzieć jego paskudnej twarzy, na której pojawił się wredny uśmiech, a w myślach liczyłem kolejne sekundy i minuty. Koniec nastąpił bardzo szybko. Doszedł, nawet nie próbując wyjść ze mnie lub przynajmniej uprzednio założyć prezerwatywy, abym nie czuł tej obleśnej cieczy w sobie, która po chwili wypłynęła i wiedziałem, że to nie tylko sperma, ale też moja krew.
Kiedy się ze mnie wysunął, położył mi dłoń na policzku i przybliżył usta do mojego ucha.
-Jesteś dobrym synkiem- wyszeptał i nie oczekując odpowiedzi wyszedł z pokoju zakluczając drzwi.
A ja nadal milczałem.
Sto dwanaście dni.
Sto dwanaście dni byłem zamknięty w tym małym pokoiku, w którym było tylko łózko.
Od stu dwunastu dniu mój ojciec przychodził do mnie, co noc, aby zaspokoić swoje chore potrzeby.
Od stu dwunastu dniu nie powiedziałem ani słowa, bo mi zakazano.
Chyba już nawet zapomniałem jak się mówi. 


Drzwi się otworzyły i lekko przymkniętymi oczami spojrzałem w ich stronę. Zamiast zobaczyć swojego oprawce, ujrzałem kilku mężczyzn ubranych w ciemne golfy, czarne jeansy, dziwne kamizelki i z bronią w ręku. 
Zmrużyłem oczy, starając się wyostrzyć wzrok, ale obraz zaczął mi się rozmazywać.
Po chwili poczułem jak unoszę się w powietrzu i zostaje lekko przyciśnięty do czyjejś piersi.
-Spokojnie, już wszystko jest dobrze, nic ci nie grozi- po usłyszeniu tych słów, sam nie wiem czemu, poczułem się bezpiecznie.