31 sty 2017

HIS SMILE - miniaturka

HIS SMILE

3 MAJA, WTOREK
Santa Monika, Kalifornia, Stany Zjednoczone

– Widzi pani te jasne plamy? To guzki – lekarz wskazał kilka miejsc na zdjęciu wykonanym podczas badań, od których minęło kilka godzin. – To one są odpowiedzialne za coraz bardziej zwiększający się niedowład w nogach pani syna. Jeśli usuniemy je w odpowiednim czasie, istnieje pięćdziesiąt procent szans, że Noah będzie mógł wrócić do pełnej sprawności fizycznej.
Kobieta chwyciła się za gardło, miała wrażenie, jakby ktoś już od dawna zaciskał tam swoje dłonie, odbierając jej każdy oddech.
– A co z pozostałymi procentami szans? – zadanie tego pytania okazało się o wiele łatwiejsze niż by przypuszczała. Gładko wypłynęło z jej ust, podczas gdy spodziewała się milionów igieł.
Mężczyzna nawiązał z nią kontakt wzrokowy, miał smutne oczy. Matka nastolatka pomyślała, że ciężko było pracować jako lekarz– ona nie byłaby w stanie przekazywać komuś tak smutnych wiadomości.
– Nie często operuje się to schorzenie, wszystkie dotychczasowe zabiegi były próbami.
– A co, jeśli się nie uda?
– Noah nigdy więcej nie stanie na własnych nogach.
Niewidzialne ręce znów objęły ją za gardło, oddech stał się urywany, a do oczu napłynęły łzy.
– Muszę porozmawiać z synem – przerwała niewygodną ciszę. – Zadzwonię do doktora jutro.
Nie czekając na odpowiedź, wyszła na korytarz, ujrzała nieświadomego niczego nastolatka.
Jak miała mu to powiedzieć?

6 MAJA, PIĄTEK
Oxnard, Kalifornia, Stany Zjednoczone

– Nie powinieneś odbierać, kiedy prowadzisz – tak brzmiało jej przywitanie.
– Nie powinnaś dzwonić, wiedząc, że prowadzę – odpyskował.
Zaśmiała się, lecz nie zabrzmiało to naturalnie, on natomiast skrzywił się i odpalił papierosa, który wcześniej był umieszczony za jego uchem.
– Nie powinieneś palić w tak młodym wieku.
Parsknął.
– Przejdź do rzeczy, co? – zerknął z ukosa na matkę, która spała od dłuższego czasu.
Lubiła, kiedy jej syn prowadził, bo wtedy mogła się zdrzemnąć. Nie miał nic przeciwko. Kochał jazdę samochodem, a ona ciężko pracowała, więc to był wygodny układ.
– Patch, nie zachowuj się, jakbyś miał trzydzieści lat i...
– Dobra, skończ. – Rozłączył się i przerzucił telefon przez ramię.
Sky denerwowała go już od dawna, a właściwie od samego początku ich znajomości. Za każdym razem, gdy dochodziło do podobnych sytuacji, zadawał sobie to samo pytanie: dlaczego zdecydował się stworzyć z nią związek? Minęło od tego dnia zaledwie kilka miesięcy, mieli dopiero po dziewiętnaście lat, a żadne z nich nie zachowywało się, jak na ich wiek przystało – ona była za bardzo opiekuńcza, niczym czterdziestolatka znajdująca się na fotelu obok, on natomiast wciąż był smarkaczem.
Wypuścił dym z ust z cichym świstem, uchylił lekko okno i pozwolił, aby smród papierosa opuścił wnętrze samochodu jego rodzicielki. Przez krótką chwilę, kiedy wiatr zmierzwił jego włosy, zachód słońca swym pięknem zwrócił uwagę jego oczu, a kobieta obok się przebudziła, poczuł, jakby całe problemy wszechświata go nie dotyczyły.
Zaledwie sekundę później stracił panowanie nad kierownicą.

9 MAJA, PONIEDZIAŁEK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

Dni płynęły coraz szybciej, odczuwał to najbardziej dzięki swoim nogom, które wydawały się mu poprzedniego dnia sprawne, a w chwili, gdy o tym pomyślał, z trudem utrzymywały ciężar jego ciała. Spojrzał na dłonie. Piasek, symbol upływania czasu, przesypywał się pomiędzy jego palcami i podrażniał niezakrzepnięte rany.
– Noah, kochanie, proszę, nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze.
Kochał swoją mamę całym sercem, ale piękne kłamstwa, którymi go karmiła, powoli przestały go pocieszać. Jakkolwiek bardzo by nie chciał, on ani nikt inny nie miał pojęcia, jak ta sytuacja się skończy. Nie wiadomo było czy odbędzie się jedna operacja, po której będzie mógł chodzić, czy podobnych zabiegów będzie dziesięć razy więcej i zostanie osobą niepełnosprawną.
Anna poprawiła włosy i podciągnęła swoją koszulę aż do łokci. Poznał ten nawyk. Widział go za często i mógł przypisać go tylko do jednego uczucia: zdenerwowania.
– Muszę już iść – westchnęła – Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Przytulili się, a po sekundzie kobieta zniknęła z jego oczu. Poczuł się samotny bardziej niż kiedykolwiek – z dala od znajomych, jedynym jego kompanem był odtwarzacz muzyki i kilka książek, ale nie miał ochoty wykorzystywać tych rzeczy.
Wyprostował się, wziął w dłonie kule i ześlizgnął się z łóżka tak, aby się nie wywalić. Szpital, do którego go przydzielono, o dziwo nie wyglądał, jak te z filmów. Wszystko było białe, ale nie w sterylny sposób tylko najzwyczajniej czysty, niczym nie śmierdziało, gdyż odświeżacze powietrza spełniały swoją rolę. Podobało mu się tam.
Po kilku minutach, gdy się zamyślił, wpadł na kogoś i stracił równowagę.
– Przepraszam, nie zauważyłem pana – odchrząknął, próbując jednocześnie dosięgnąć kul.
– Nie jestem pan tylko Patch – chłopak podał poszkodowanemu rękę, która nie została przyjęta.
– Poradzę sobie – zaoponował.
– Tak, już to widzę.
Nastolatek przysunął się trochę, włożył jedną rękę pod zgięcia kolan towarzysza, a drugą ułożył na jego plecach. Noah odruchowo objął jego szyję i został uniesiony do góry, sekundę później siedział na plastikowych krzesłach znajdujących się przy jednej ze ścian.
– Dzięki – uśmiechnął się.
Bolały go palce u stóp, czyli jedyny element jego nóg, który jeszcze czuł.

12 MAJA, CZWARTEK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

Poprawił kołdrę leżącą na ciele matki, zastanawiając się jednocześnie czy osobom pogrążonym w śpiączce bywało zimno, czy jego matka wiedziała, że był przy niej. Nigdy nie wyznawał jakiejkolwiek wiary, ale od kilku dni prosił Boga o to, żeby jego mama się obudziła i nie obwiniała go za wyrządzoną jej krzywdę.
– Im dłużej będzie spać, tym istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że się obudzi – za każdy razem, gdy pytał o stan zdrowia swojej rodzicielki, dostawał właśnie tę odpowiedź. – Trzeba się modlić.
Zaklął w myślach wszystkimi sposobami, jakie znał, włożył papierosa za ucho i wyszedł z pokoju.
Po wypadku nie czuł lęku, kiedy wsiadał za kierownicę, bo miał świadomość, że to, co się stało nie było winą samochodu, tylko jego, a przecież siebie nie mógł się bać. Może kiedyś tak było, zaledwie dwa lata temu nienawidził swojej osoby i wszystkich ludzi, lecz wraz z przeprowadzką wszystko się zmieniło, a on najbardziej. Z gnębionego przemienił się w gnębiącego, ze spokojnego nastolatka przeobraził się w kogoś, kogo wszyscy się bali. Z jednej strony czuł się przez to pewniej – nikt nie odważył się go zaczepiać – jednak, widząc strach w oczach osób, które mijał na ulicy, przygnębiało go to, kim się stał.
– Palenie zabija – usłyszał chwilę po tym, jak usiadł na jednej z nielicznych ławek w parku blisko szpitala.
– Wiem – odparł, zaciągając się. – Coś mnie zabić musi.
Noah prychnął, oparłszy kulę o ławkę, wyciągnął ramiona w górę i ziewnął.
– Kiedyś też tak mówiłem, wiesz? A później zacząłem umierać.
Skrzywił się. Odechciało mu się palić, więc zgasił peta o mokre drewno.
– Umierasz? – powtórzył.
– W sumie nie wiem, ale chyba tak. Lekarze mówią, że było kilka przypadków takich jak ja, a jeśli operacja się nie uda, to będę niepełnosprawny, co jest równe z tym, że będę w połowie martwy, prawda?
Patch przyjrzał się chłopakowi, od razu wywnioskował, że nie mógł być starszy od niego. Coś podpowiedziało mu, że to, o czym rozmawiali miało związek z nogami nastolatka. Pomiędzy skarpetkami a spodenkami była wolna przestrzeń, a skóra tam została ukryta pod bandażami.
– Nie. Martwym byś był, gdybyś nie myślał, nie ruszał się. Niepełnosprawność równa byciu martwym byłaby wtedy, gdybyś miał chorobę psychiczną i jednocześnie nie mógł się w ogóle ruszać, a nie wydaje mi się, że obecnie nie myślisz – przerwał na chwilę, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi kontynuował. – Musiałbyś mieć jakiś wypadek, który by to spowodował, a skoro czekasz na operację, to będziesz martwy w połowie tylko fizycznie, czyli będziesz martwy w jednej czwartej, a nie w połowie... Czy to ma sens?
Noah zagapił się na niego. Wydawało mu się, że w towarzystwie tego chłopaka, nie był jedyną osobą mającą problemy i nie wiedział czy powinien czuć się pocieszonym, czy wręcz przeciwnie.
– Noah – wyciągnął jedną z poranionych dłoni w stronę palacza.
– Patch – uścisnął jego rękę i potrząsnął nią lekko.

15 MAJA, NIEDZIELA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

– Nigdy bym nie pomyślał, że wierzysz – parsknął cichym śmiechem.
Znajdowali się w stołówce. Noah zajęty był przeglądaniem playlisty Patch’a, który siedział naprzeciwko niego z kawą w ręku. W pewnym momencie wyciągnął spod koszuli krzyżyk na łańcuszku i nie wypuszczał go z ręki, zamknął oczy i poruszał bezgłośnie ustami, więc jego kompan zadał mu to pytanie dopiero, kiedy Patch skończył.
– Nie, to naszyjnik mojej matki – starał się powiedzieć to łagodnie, ale mu nie wyszło. 
– Ale modliłeś się, czyli wierzysz.
– Nie wierzę, co nie oznacza, że nie mogę się modlić.
Noah przybrał głupi wyraz twarzy, wyciągnął słuchawki z uszu i skrzyżował ramiona na piersi.
– Nie mogę cię rozgryźć.
Starszy z nich przewrócił oczami i wziął duży łyk kawy.
– To tego nie rób– wstał i pomimo protestów Noah’a, wyszedł.

18 MAJA, ŚRODA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

Nie czuł już nawet stóp, z trudem chodził z pomocą swoich dwóch przyjaciółek, właściwie nie opuścił łóżka od trzech dni. Anna czasem dzwoniła, ale on wtedy spał, a kiedy tego nie robił, ona była zajęta, żeby poświęcić mu chociaż kilka minut.
Odliczał dni do operacji, dotychczas miał wykonywane różne badania, które nie pokazały nic nowego.
Przeczytane książki spadły z małej szafki na kółkach, która stała przy jego łóżku, a on nawet nie miał ochoty ich podnieść, więc nie zrobił nic prócz chwilowej przerwy od wpatrywania się w sufit.
Szkoda, bo może gdyby to zrobił, zobaczyłby małą paczuszkę owiniętą w papier, a wtedy przeczytałby od kogo ona jest i uśmiechnąłby się, bo chociaż myślał inaczej, Patch nie był zadowolony z tego, że go wcześniej zasmucił.
Nie powinien myśleć o nim, jak o swoim bliskim przyjacielu, ponieważ nie znali się tak długo, by zasłużyć na to miano, lecz już od wspólnych chwil spędzonych na ławce w parku, Patch stanowił dla niego zagadkę, prawie że niemożliwą do rozwiązania i dlatego tak zależało Noah’owi, żeby go poznać bliżej. Najgorsze było to, że wcześniej nie wpadło mu do głowy, żeby zapytać chłopaka o powód jego pobytu w tej placówce, a na pewno nie był on pacjentem. Widział w nim jednocześnie tyle smutku i wściekłości, że czasem od rozmyślań na ten temat, bolała go głowa.
Odwrócił się na bok, poprawił poduszkę pod głową i zakrył się szczelniej kołdrą.
Żałował, że nie zapytał Patch’a o kilka rzeczy. Może byłoby mu łatwiej znieść jego brak.

Na drugim końcu szpitala znajdował się młodzieniec ze swoją dziewczyną. Obydwoje trwali w niewygodnej ciszy i obserwowali śpiącą osobę znajdującą się za szybą. Jej wyraz twarzy nie zmienił się od kilkunastu dni, co martwiło tę dwójkę.
Sky przysunęła się do swojego partnera i objęła go, lecz ten się odsunął.
– To koniec – powiedział bez ogródek.
Nie zdziwiło jej to, od dłuższego czasu męczyła się w tym związku, jednostronnej platonicznej miłości, jednakże chciała poznać powód. Poznać go, zaakceptować, ale wciąż przyjaźnić się z Patchem, któremu wiele zawdzięczała.
– Po prostu to nie to – wyznał, gdy go o to zapytała.
Od zawsze unikał rozmów – nie lubił mówić, jak się czuł, czego by pragnął od życia, nie opowiadał o swoich marzeniach ani przeszłości – ale w tamtym momencie taka odpowiedź jej wystarczała.
Przytuliła się do niego ponownie, zaś on zginął w jej ramionach, jakby to Sky była wysoka i szeroka, a Patch miał pół metra wzrostu mniej.
Bał się, jak jeszcze nigdy. Nie wyobrażał sobie dalszego życia bez Joseph będącej jego jedyną bliską osobą, nie chciał tak szybko stawać się samodzielny i samotny. Tamten czas stał się dla niego jednym z gorszych okresów w życiu.

21 MAJA, SOBOTA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

– Cześć, przeszkadzam?
Noah był w trakcie oglądania jednego z meczy swojej drużyny przeciwko innej szkole średniej, kiedy Patch zapukał do jego drzwi i mimo swojego pytania, bez pozwolenia wszedł i wpełznąwszy na łóżko pacjenta, położył się obok niego. Przez kilkanaście minut nic nie mówili. Amatorsko nagrany film skończył się wraz z wygraną szkoły Noah’a.
– Jestem kapitanem – przerwał ciszę – Znaczy się – byłem jeszcze trzy miesiące temu, a teraz to...
– Musisz myśleć pozytywnie...
– To nie wystarczy – nie pozwolił mu dokończyć. – Za kilka dni operacja i wszystko się okaże...
Może to był impuls a może taka potrzeba, ale Patch splótł palce ich dłoni i kciukiem zaczął masować wnętrze ręki Noah’a.
– Zobaczysz, że jeszcze zagrasz w kosza – wyszeptał uspokajająco. – I wszystko będzie dobrze.
Noah wziął ze swojej szafki prezent, który dostrzegł dopiero poprzedniego wieczoru, i położył go na kolanie Patch’a.
– Przynajmniej mam zapasowe nogi w razie gdyby tych moich nie dało się naprawić.
Zaśmiali się, ale kamienie z ich serc nie spadły.

24 MAJA, WTOREK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny

Noah z każdym dniem niecierpliwił się coraz bardziej i jednocześnie strach paraliżował resztę jego sprawnego ciała. Myśl, że już niedługo miał z powrotem chodzić, w ogóle czuć nogi, uszczęśliwiała go i pomimo strachu był pozytywnie nastawiony, co udzieliło się wszystkim dookoła: lekarzom, pielęgniarkom i innym pacjentom. Nie chciał się przed nikim przyznawać, że gdy tylko był sam, różnego rodzaju lęki nawiedzały go i spędzały sen z powiek.
W dniu operacji nie wiedział, co ze sobą zrobić. Prawdopodobnie, gdyby tylko mógł, to chodziłby z miejsca na miejsce, a tak wiercił się w łóżku i nic mu nie pomagało.
Właśnie tamtego dnia, Patch wyznał mu:
– Miałem wypadek – zaczął powoli – Ja wyszedłem z tego cało, ale moja mama nieźle oberwała.
Zza chmur wyłoniło się słońce, które spowodowało, że nad głową starszego chłopaka pojawiła się jasna aura. Wyglądał, jakby był aniołem, pomimo swoich czarnych ciuchów i wyraźnego smutku, i żalu na twarzy. W oczach Noah’a był piękny, bo sprawił, że jeden z gorszych okresów w jego życiu nabrał jakiegoś znaczenia.
– Jest w szpitalu, prawda?
– Już trzeci tydzień w śpiączce.
Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć na takie wyznanie, więc postanowił zrobić to samo, co Patch kilka dni wcześniej. Chwycił jego dłoń i ścisnął, wkładając w to całą swoją siłę.
– Może nie dam ci zapasowej mamy – nawiązał do prezentu od Patch’a – ale mam przeczucie, że wszystko skończy się dobrze.
Ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł do środka. Mama Noah’a uśmiechnęła się do syna, a dostrzegłszy, że nie jest sam, powiedziała:
– Dzień dobry – ujrzała ich złączone ręce, odchrząknęła. – Jestem Anna, mama Noah’a.
Jej syn zaśmiał się pod nosem.
– Mamo, daj spokój...
Zaraz po kobiecie w sali pojawiły się pielęgniarki, oświadczając, że to już.
Serce Noah’a przyśpieszyło rytm swego bicia, a oddech stał się płytki. Jego mama stanęła po boku, aby nie przeszkadzać, a Patch zaraz obok niej.
Noah nie zapamiętał, co działo się później. Wiedział tylko, że pod wpływem jakiegoś specyfiku szybko zasnął, a w swoich snach widział, jak stał na boisku z piłką do kosza i uśmiechał się szeroko do swojej drużyny.

Kiedy łóżko z pacjentem zniknęło z jego oczu, został sam z pielęgniarką i matką kolegi.
– Pani syn jest niesamowicie... przyjacielski.
Anna przyjrzała mu się dokładnie, mrużąc oczy i ściągając brwi. Podciągnęła rękawy koszuli.
– Jak chce mnie pani zbić to...
– Nie, nie. Taki nawyk.
Zapadło milczenie. Patch podrapał się po karku.
– Panie Williams? – pielęgniarka dotknęła jego ramienia, aby odwrócił się w jej stronę. – Pańska matka obudziła się kilka kwadransów temu.
Jego serce wyrwało się z piersi.

22 LISTOPADA, WTOREK
Santa Monika High School, Kalifornia

– Macie to wygrać, jasne?! – krzyknął, a jego drużyna potwierdziła, tworząc porządny hałas.
Wyszli na halę. Trybuny były zapełnione, w końcu za chwilę miał się odbyć mecz, który zadecyduje, kto będzie zwycięzcą. Ubrany był w błękit – kolory swojej drużyny – natomiast przeciwnicy odziani byli w czerń.
Zacisnął dłonie w pięści i odliczył do dziesięciu.
– Nie zawiedźcie mnie dzisiaj – wyszeptał, zerkając na swoje nogi. Wciąż dostrzegalne były blizny, ale nie przejmował się tym. Każdy je miał.
Czując dreszcze, przestąpił kilka kroków i wszedł do ogromnego pomieszczenia. Okrzyki zniecierpliwienia słyszał nawet w szatni.
– Noah!
Odwrócił się. Patch przeskoczył przez bramkę. Niedaleko niego stały pogrążone w rozmowie ich mamy, które przez ostatnie miesiące zdążyły się zaprzyjaźnić. Rumiane policzki i uśmiech na twarzy rodzicielki jego przyjaciela, świadczyły o tym, że czuła się dobrze.
– Jak tam, młody? Stresik?
– Żebyś wiedział.
Patch uśmiechnął się w sposób, który jego kolega już doskonale znał. Był to uśmiech podnoszący na duchu tak bardzo, jak nic innego.  Ten uśmiech wystarczył, aby poczuł się lepiej.
– Bedzie dobrze.
– Jak zawsze.
Pokiwał głową.
– Chyba przynoszę ci szczęście.
Zaśmiał się. Kilku kolegów z drużyny obróciło się, ale nie zainteresowało ich to, co się działo pomiędzy ta dwójką, a działo się sporo.
– Chciałbyś.
Trenerzy drużyn zawołali chłopaków do siebie.
Noah znów wyszczerzył się do Patch’a, a on odpowiedział mu uściśnięciem dłoni.
– Jak wygracie, stawiam pizzę – wrócił na swoje miejsce i pomachał z niego wraz z dwoma kobietami.
Przebiegł kawałek dzielący go od swoich kolegów i założył dwójce z nich ramiona na ich barki.
– Nie bardzo wiem, co powiedzieć – zaczął dość głośno, gdyż krzyki na sali zagłuszały wszystko. – Po prostu dajcie z siebie wszystko. Wiem, że możecie.
Przyjrzał się im wszystkim i każdemu z osobna, myśląc, że pół roku temu modlił się, aby tam być.
Jego marzenie się spełniło.
Chyba nie byłoby nic złego w spełnieniu jeszcze kilku.

Po skończonym meczu, kiedy jego drużyna umawiała się na wieczorne świętowanie zwycięstwa, po tym, jak wszyscy złożyli im gratulacje, stał pod dachem hali razem z Patchem i czekali na swoje mamy w ciszy. Tylko deszcz sygnalizował swoją obecność poprzez ciche kapanie.
Chwile temu stało się to, na co tak bardzo czekał – Patch objął go i pocałował, a on oddał ten pocałunek i zapomniał o reszcie świata, a kiedy odsunęli się od siebie, ale ich ręce wciąż były złączone, Noah zapytał:
– To co z tą pizzą?
– Hm ­– mruknął. – Pizza może zaczekać. Bardziej pragnę ciebie.
Gorąco zawładnęło jego ciałem.