26 sie 2015

W śnieżną noc - Rozdział 4

W sobotę rano budzik zadzwonił wskazując godzinne ósmą, czyli dwie przed umówionym spotkaniem z Krystianem. Miałem wystarczająco dużo czasu, aby wziąć prysznic, zjeść coś i pójść na spacer ze Szczypiorem. Zrobiłem tak jak postanowiłem i po kwadransie stałem przed szafą jak zawsze nie wiedząc, w co się ubrać. Pomyślałem o czymś wygodnym tak, abym czuł się swobodnie podczas robienia zakupów, więc wybrałem koszulkę w szarym kolorze i czarną bluzę, a do tego ciemne jeansy. To chyba najwygodniejszy zestaw, na jaki mogłem się zdecydować.
Z kuchni wziąłem suchego naleśnika i pochłonąłem go jeszcze przed wyjściem z domu. Wziąłem smycz, założyłem buty i wyszedłem. Szczypior już leżał pod bramą tak jakby się tego spodziewał. Ciekawe czy to możliwe, aby tak było? Zastanowiłem się przez chwile, po czym włożyłem smycz do kieszeni bluzy i otworzyłem furtkę, puszczając wolno labradora, aby to on mnie zaprowadził gdzie tylko chce. Wybrał trasę w stronę łąki, na której ostatnio spotkał Dolara i po kilkunastu minutach już tam był, wąchając wszystko, co podsunie mu się pod nos. Usiadłem po turecku na ziemi i zacząłem skubać trawę. Spojrzałem w niebo, na którym pojawiały się puszyste chmury i rozmarzyłem się, myśląc, jakby to było ich dotknąć. Szczypior podbiegł do mnie merdając ogonem, usiadł z wyprostowanymi przednimi łapami i spojrzał na mnie. Jego wzrok wydał mi się taki inteligentny, jakby myślał.
Radek.
Jak zawsze, kiedy pomyślałem o przyjacielu łzy zaczęły toczyć swój strumień na moich policzkach. Odpuściłem głowę i otarłem słone krople. Szczypior położył łeb na trawie w pobliżu skrzyżowanych nóg i łupnął na mnie oczami, a ja rozpłakałem się jeszcze bardziej.

Dzwonek sygnalizuje przybycie gościa. Biegnę do drzwi i patrzę, kto stoi przed bramą. Na ekranie ukazującym widok z małej kamerki widzę Krystiana, który z uśmiechem patrzy w obiektyw.
-Wpuścisz?- Słychać jego zniekształcony przez mechanizm głos. Przyciskam zielony guzik niedaleko ekraniku i chłopak wchodzi na teren domu. Otwieram ogromne drzwi, jak zawsze z lekkim trudem, a w tym czasie on do nich dochodzi.
-Cześć- wita się i rozgląda zaciekawiony, kiedy wpuszczam go do środka. Nic nie mówię. Myślę, że nie muszę. Nigdy by nie uwierzył, że ponad miesiąc temu byłem gadułą, nie musi tego wiedzieć. Nie musi wiedzieć nic, co mnie dotyczy z tamtego okresu.
Powoli idziemy wzdłuż holu. Chłopak chłonie wszystko ciekawskim wzrokiem, co chwile mówiąc "Mikołaj, patrz!" Tak jakby to było muzeum, a nie miejsce mojego zamieszkania. Zadziwia mnie swoją osobą. To przykre, że, jeśli nadal będziemy się zadawać, przyzwyczaję się do jego zachowań. Nie chce, aby tak było. Chcę, aby nadal ktoś mnie tak zaskakiwał, zapełniając głowę niepotrzebnymi myślami, abym nie wspominał.
Kiedy wchodzimy do pokoju, krótko komentuje niepościelone łóżko i kilka ciuchów leżących przy szafie, a kiedy to poprawiam, uśmiecha się. Prosi o długopis i notatnik, więc schodzę do kuchni i proszę o to Marysię. Kiedy wręcza mi przedmioty, proponuje przy okazji herbatę, ale odmawiam i wracam do pokoju. Chłopak notuje rzeczy, które przechodzą mu na myśl i kiedy po kwadransie kończy chowa kartkę do kieszeni, nie pokazując mi jej. To bez sensu, bo i tak dowiem się co postanowił wybrać. Wzdycham przez jego bezmyślność, kręcąc głową. Szczypior biega między naszymi nogami, kiedy pochłonięci w monologu Krystiana idziemy schodami w dół. Gosposia nic nie mówiąc wręcza mi kartę bankową mamy, którą kobieta zostawiła przed wyjściem i po namyśle znów proponuje herbatę. Tym razem także odmawiam i wraz z blondynem szybko wychodzę na dwór.
-.. A na obiad to jem kaktusy z igłami o grubości kciuka- jakby z jakiegoś amoku słowa Krystiana docierają do mnie i zszokowany nimi przenoszę spojrzenie z chodnika na twarz chłopaka.
-Jesz kaktusy?- Pytam zdezorientowany. Patrzy na mnie z dziwnym zrezygnowaniem na twarzy i wzdycha ciężko.
-Nie słuchałeś mnie przez jakieś dziesięć minut- mówi. Mijamy kawiarenkę, w której pracuje i idziemy nieznaną mi drogą.
-Przepraszam, ale zamyśliłem się- odparłem, przyglądając się otoczeniu. Przed nami znajduje się budynek z wielką szybą w oknie, gdzie widać odbicia naszych sylwetek. Irytuje mnie różnica wzrostu, więc odwracam wzrok.
-Nic nowego- prycha i łapie mnie za ramie przyciągając bliżej. Po mojej drugiej stronie przejeżdża jakiś chłopak na rozpędzonym rowerze. Blondyn odsuwa się trochę, ale i tak dystans między nami jest o wiele mniejszy niż poprzednio i sprawia mi to niezrozumiały dyskomfort.
-Dziękuję- szepcze, mając nadzieje, że usłyszy. Widzę jak uśmiecha się pod nosem.
-Dlaczego się przeprowadziłeś?- Zwalniam nieznacznie krok po usłyszeniu tych słów i znów wpatruje się w swoje nogi.
-Rodzice chcieli przenieść centralne biuro- kłamie, nie chcąc, aby znał prawdę. To by mnie złamało na nowo.
Wymówienie jego imienia na głos mógłby to spowodować.
-Ale to nie jedyny powód, prawda?- Przechodzą mnie dreszcze. Skąd to wie?- Chciałbym się z tobą chociaż zaprzyjaźnić- dodaje, nie oczekując mojej odpowiedzi.
Przyjaciel. Radek. Przyjaciel.
Nie chcę.
Moje ramiona poruszają się zdecydowanie za szybko, a wdech staje się płytki i trudny do wykonania. Chłopak chyba to zauważa, bo patrzy na mnie spanikowany nie rozumiejąc co się dzieje.
-Nie pytaj mnie o to nigdy więcej- chce brzmieć groźnie, a brzmię żałośnie.
Jego spojrzenie rozdziela mnie na kawałeczki.
On chce się zaprzyjaźnić, ja nie chce przyjaciela.
On mi zaufał, aby mówić o sobie, ja nie jestem w stanie wypowiedzieć pełnego zdania.
On zachowuje się normalnie, ja jak jakiś chory psychicznie nastolatek, którego jedynym towarzyszem może być jedynie żyletka. Cieszę się, że tak nie jest. Ukojenia nie przynosi ból. Nic nie przynosi ukojenia.
Chciałbym, aby ktoś...
-Mogę cię przytulić?
...Mnie przytulił.
Sam to robię. Pokonuje dwa duże kroki i przylegam do niego piersią i policzkiem. Nie przejmuje się jak to wygląda w jego oczach, chociaż sam to zaproponował, albo co myślą ludzie nas mijający pomimo tego, że nikogo nie dostrzegłem. Czerpie radość z tego gestu, którym nie obdarzyła mnie nawet mama. Możliwe, że myślała, że tego nie chce. Ale chciałem i chce. I ofiarował mi to prawie obcy chłopak niemający zielonego pojęcia, dlaczego teraz znajduje się tu gdzie jestem. Ale tak jest dobrze.
A przytulenie przynosi nikłe, lecz jednak, ukojenie.
Postanowiłem, że te kilkanaście sekund wystarczy, więc opuściłem obejmujące go ramiona i odsunąłem się, kiedy on też mnie puścił. Spojrzałem w górę i uśmiechnąłem się szeroko.
-Masz dołeczki- powiedział, odwzajemniając uśmiech. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
-Słucham?
-Kiedy prawdziwie się uśmiechasz w twoich policzkach pojawiają się dołeczki, więc teraz będę wiedzieć, kiedy uśmiechasz się szczerze.
-Ok- dzięki temu chłopakowi znów oddycham normalnie. Jestem mu wdzięczny.

Okazało się, że na kartce z notesu Krystian napisał "coś bladego", "coś jasnego" i "coś fajnego". Zirytowałem się, mając pustkę w głowie co do tego co kupić. Wiedziałem, że wybiorę jakieś standardowe, potrzebne rzeczy, ale nie wiedziałem co to może być.
Sklep, a raczej jakiś magazyn, znajduje się kilka kilometrów od domu, więc postanowiłem, że cokolwiek kupie poproszę o dostawę do domu, gdyż wątpię, abym ja albo Krystian dał radę dodźwignąć zakupy do domu. Tak więc chodziliśmy z wielką kartką i długopisem i zapisywaliśmy nazwy i numery wszystkich rzeczy, które pasowały do opisu "coś”, który stworzył blondyn.
Chłopak miał ogromną frajdę chodząc między półkami i pytając czy coś mi się podoba, a ja w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach byłem na "tak”, więc zatrzymywałem się na dłuższą chwile, aby swoim koślawym pismem zapisywać wszystkie te rzeczy, podczas gdy on uciekał mi gdzieś i następne kilka minut musiałem poświęcić na jego szukanie. Proces ten powtórzył się kilkanaście razy, ale nie wkurzałem się, gdyż były to pierwsze normalne chwile w moim życiu od śmierci Radka. Po zostawieniu listy pracownikom postanowiliśmy pójść do kwiaciarni, bo mama Krystiana obchodzi imieniny. Z jeszcze większym zaangażowaniem rozmyślał o tym, jakie kwiaty powinien wybrać, a kiedy się zdecydował pozostała kwestia koloru. Stałem z boku przypatrując się mu i co jakiś czas kichając na jakieś polne zielsko, którego było bardzo dużo.
-Uczulenie?- Zapytał w pewnym momencie, schylając się nad fioletowymi gerberami. Odpowiedziało mu moje kichnięcie.
Po kilku minutach wybrał odpowiednie kwiaty bez pomocy pracownika, który przypatrywał mu się z rozbawieniem w oczach, ale kolejne minuty zajęły mu wykłócanie się z nim jak powinien wyglądać idealnie zrobiony bukiet. Postanowiłem na ten czas wyjść z kwiaciarni i poczekać na pobliskiej ławeczce niedaleko sklepu.
-Już- zjawił się obok i zaczęliśmy iść w kierunku mojego domu. Miał skwaszoną minę, patrząc na bukiet w ręce, ale stwierdził, że jego mama ucieszyłaby się nawet z pojedynczej stokrotki.
Patrzyłem na swoje poranione dłonie niezadowolony. Już nie bolały, ale skóra nie zdążyła w tak krótkim czasie się zagoić. Włożyłem je do kieszeni bluzy, kuląc się przez silniejszy podmuch wiatru.
-Odprowadzę cię- powiedziałem nagle, nie wiedząc czy może przerywam mu w kolejnym monologu, gdyż znów się zamyśliłem. Kiedy chłopak już otwierał usta, aby coś powiedzieć nagle do jego twarzy przyległ pomarańczowy liść, który uparcie nie chciał się odczepić z jego policzka. Wybuchnąłem śmiechem, patrząc na jego skwaszoną minę, jednak nic nie zrobił, aby pozbyć się gościa. Podszedłem do niego i nadal się śmiejąc odczepiłem mokrego liścia z policzka.
Poszedłem przed siebie, a chłopak doskoczył do mnie i w milczeniu szliśmy dalej. Ominęliśmy mój dom i kierowaliśmy się w stronę dobrze nam znanej łąki, lecz przeszliśmy wzdłuż niej i zatrzymaliśmy się przed ciemnobrązowym domem.
-Twój śmiech brzmi jak dzwoneczki- powiedział marszcząc nos i drapiąc się za uchem. Najwyraźniej o czymś intensywnie myślał.
-Dziękuję za pomoc- zignorowałem jego komentarz dotyczący mojego śmiechu.
-Nie ma za co- obradował mnie szybkim niedźwiadkiem- przyjdę po ciebie w poniedziałek przed szkołą, okay?- Pokiwałem głową- o siódmej trzydzieści?- Znów potwierdziłem. Pożegnaliśmy się, chłopak odwrócił się i poszedł w stronę drzwi. Patrząc na niego, na bukiet w jego dłoni wyobraziłem sobie jak niesie go swojej dziewczynie, która, widząc go, całuje w policzek i wstawia kwiaty do wazonu.
Odwróciłem się i poszedłem w stronę domu.

Było naprawdę miło.

2 komentarze:

  1. Mam nadzieję, Krystian pomoże pozbierać się Mikołajowi po śmierci Radka. Ciekawe kiedy (o ile w ogóle ) Miki (Mikołaj) powie mu o śmierci przyjaciela.
    Rozdział ciekawy. Czekam na dalszą część :p
    Weny :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    tak, tak Krystian mu pomoże się odnaleźć, zaczyna żyć na nowo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń