W sobotę rano budzik
zadzwonił wskazując godzinne ósmą, czyli dwie przed umówionym spotkaniem z
Krystianem. Miałem wystarczająco dużo czasu, aby wziąć prysznic, zjeść coś i
pójść na spacer ze Szczypiorem. Zrobiłem tak jak postanowiłem i po kwadransie
stałem przed szafą jak zawsze nie wiedząc, w co się ubrać. Pomyślałem o czymś
wygodnym tak, abym czuł się swobodnie podczas robienia zakupów, więc wybrałem
koszulkę w szarym kolorze i czarną bluzę, a do tego ciemne jeansy. To chyba
najwygodniejszy zestaw, na jaki mogłem się zdecydować.
Z kuchni wziąłem
suchego naleśnika i pochłonąłem go jeszcze przed wyjściem z domu. Wziąłem
smycz, założyłem buty i wyszedłem. Szczypior już leżał pod bramą tak jakby się
tego spodziewał. Ciekawe czy to możliwe, aby tak było? Zastanowiłem się przez
chwile, po czym włożyłem smycz do kieszeni bluzy i otworzyłem furtkę,
puszczając wolno labradora, aby to on mnie zaprowadził gdzie tylko chce. Wybrał
trasę w stronę łąki, na której ostatnio spotkał Dolara i po kilkunastu minutach
już tam był, wąchając wszystko, co podsunie mu się pod nos. Usiadłem po turecku
na ziemi i zacząłem skubać trawę. Spojrzałem w niebo, na którym pojawiały się
puszyste chmury i rozmarzyłem się, myśląc, jakby to było ich dotknąć. Szczypior
podbiegł do mnie merdając ogonem, usiadł z wyprostowanymi przednimi łapami i
spojrzał na mnie. Jego wzrok wydał mi się taki inteligentny, jakby myślał.
Radek.
Jak zawsze, kiedy
pomyślałem o przyjacielu łzy zaczęły toczyć swój strumień na moich policzkach.
Odpuściłem głowę i otarłem słone krople. Szczypior położył łeb na trawie w
pobliżu skrzyżowanych nóg i łupnął na mnie oczami, a ja rozpłakałem się jeszcze
bardziej.
Dzwonek sygnalizuje
przybycie gościa. Biegnę do drzwi i patrzę, kto stoi przed bramą. Na ekranie
ukazującym widok z małej kamerki widzę Krystiana, który z uśmiechem patrzy w
obiektyw.
-Wpuścisz?- Słychać
jego zniekształcony przez mechanizm głos. Przyciskam zielony guzik niedaleko
ekraniku i chłopak wchodzi na teren domu. Otwieram ogromne drzwi, jak zawsze z
lekkim trudem, a w tym czasie on do nich dochodzi.
-Cześć- wita się i
rozgląda zaciekawiony, kiedy wpuszczam go do środka. Nic nie mówię. Myślę, że
nie muszę. Nigdy by nie uwierzył, że ponad miesiąc temu byłem gadułą, nie musi
tego wiedzieć. Nie musi wiedzieć nic, co mnie dotyczy z tamtego okresu.
Powoli idziemy wzdłuż
holu. Chłopak chłonie wszystko ciekawskim wzrokiem, co chwile mówiąc
"Mikołaj, patrz!" Tak jakby to było muzeum, a nie miejsce mojego
zamieszkania. Zadziwia mnie swoją osobą. To przykre, że, jeśli nadal będziemy
się zadawać, przyzwyczaję się do jego zachowań. Nie chce, aby tak było. Chcę,
aby nadal ktoś mnie tak zaskakiwał, zapełniając głowę niepotrzebnymi myślami,
abym nie wspominał.
Kiedy wchodzimy do
pokoju, krótko komentuje niepościelone łóżko i kilka ciuchów leżących przy szafie,
a kiedy to poprawiam, uśmiecha się. Prosi o długopis i notatnik, więc schodzę
do kuchni i proszę o to Marysię. Kiedy wręcza mi przedmioty, proponuje przy
okazji herbatę, ale odmawiam i wracam do pokoju. Chłopak notuje rzeczy, które
przechodzą mu na myśl i kiedy po kwadransie kończy chowa kartkę do kieszeni,
nie pokazując mi jej. To bez sensu, bo i tak dowiem się co postanowił wybrać.
Wzdycham przez jego bezmyślność, kręcąc głową. Szczypior biega między naszymi
nogami, kiedy pochłonięci w monologu Krystiana idziemy schodami w dół. Gosposia
nic nie mówiąc wręcza mi kartę bankową mamy, którą kobieta zostawiła przed
wyjściem i po namyśle znów proponuje herbatę. Tym razem także odmawiam i wraz z
blondynem szybko wychodzę na dwór.
-.. A na obiad to jem
kaktusy z igłami o grubości kciuka- jakby z jakiegoś amoku słowa Krystiana
docierają do mnie i zszokowany nimi przenoszę spojrzenie z chodnika na twarz
chłopaka.
-Jesz kaktusy?- Pytam
zdezorientowany. Patrzy na mnie z dziwnym zrezygnowaniem na twarzy i wzdycha
ciężko.
-Nie słuchałeś mnie
przez jakieś dziesięć minut- mówi. Mijamy kawiarenkę, w której pracuje i
idziemy nieznaną mi drogą.
-Przepraszam, ale
zamyśliłem się- odparłem, przyglądając się otoczeniu. Przed nami znajduje się
budynek z wielką szybą w oknie, gdzie widać odbicia naszych sylwetek. Irytuje
mnie różnica wzrostu, więc odwracam wzrok.
-Nic nowego- prycha i
łapie mnie za ramie przyciągając bliżej. Po mojej drugiej stronie przejeżdża
jakiś chłopak na rozpędzonym rowerze. Blondyn odsuwa się trochę, ale i tak
dystans między nami jest o wiele mniejszy niż poprzednio i sprawia mi to
niezrozumiały dyskomfort.
-Dziękuję- szepcze,
mając nadzieje, że usłyszy. Widzę jak uśmiecha się pod nosem.
-Dlaczego się
przeprowadziłeś?- Zwalniam nieznacznie krok po usłyszeniu tych słów i znów
wpatruje się w swoje nogi.
-Rodzice chcieli
przenieść centralne biuro- kłamie, nie chcąc, aby znał prawdę. To by mnie złamało
na nowo.
Wymówienie jego
imienia na głos mógłby to spowodować.
-Ale to nie jedyny
powód, prawda?- Przechodzą mnie dreszcze. Skąd to wie?- Chciałbym się z tobą
chociaż zaprzyjaźnić- dodaje, nie oczekując mojej odpowiedzi.
Przyjaciel. Radek.
Przyjaciel.
Nie chcę.
Moje ramiona
poruszają się zdecydowanie za szybko, a wdech staje się płytki i trudny do
wykonania. Chłopak chyba to zauważa, bo patrzy na mnie spanikowany nie
rozumiejąc co się dzieje.
-Nie pytaj mnie o to
nigdy więcej- chce brzmieć groźnie, a brzmię żałośnie.
Jego spojrzenie
rozdziela mnie na kawałeczki.
On chce się
zaprzyjaźnić, ja nie chce przyjaciela.
On mi zaufał, aby
mówić o sobie, ja nie jestem w stanie wypowiedzieć pełnego zdania.
On zachowuje się
normalnie, ja jak jakiś chory psychicznie nastolatek, którego jedynym
towarzyszem może być jedynie żyletka. Cieszę się, że tak nie jest. Ukojenia nie
przynosi ból. Nic nie przynosi ukojenia.
Chciałbym, aby ktoś...
-Mogę cię przytulić?
...Mnie przytulił.
Sam to robię.
Pokonuje dwa duże kroki i przylegam do niego piersią i policzkiem. Nie
przejmuje się jak to wygląda w jego oczach, chociaż sam to zaproponował, albo
co myślą ludzie nas mijający pomimo tego, że nikogo nie dostrzegłem. Czerpie
radość z tego gestu, którym nie obdarzyła mnie nawet mama. Możliwe, że myślała,
że tego nie chce. Ale chciałem i chce. I ofiarował mi to prawie obcy chłopak
niemający zielonego pojęcia, dlaczego teraz znajduje się tu gdzie jestem. Ale
tak jest dobrze.
A przytulenie przynosi
nikłe, lecz jednak, ukojenie.
Postanowiłem, że te
kilkanaście sekund wystarczy, więc opuściłem obejmujące go ramiona i odsunąłem
się, kiedy on też mnie puścił. Spojrzałem w górę i uśmiechnąłem się szeroko.
-Masz dołeczki-
powiedział, odwzajemniając uśmiech. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
-Słucham?
-Kiedy prawdziwie się
uśmiechasz w twoich policzkach pojawiają się dołeczki, więc teraz będę
wiedzieć, kiedy uśmiechasz się szczerze.
-Ok- dzięki temu
chłopakowi znów oddycham normalnie. Jestem mu wdzięczny.
Okazało się, że na
kartce z notesu Krystian napisał "coś bladego", "coś
jasnego" i "coś fajnego". Zirytowałem się, mając pustkę w głowie
co do tego co kupić. Wiedziałem, że wybiorę jakieś standardowe, potrzebne
rzeczy, ale nie wiedziałem co to może być.
Sklep, a raczej jakiś
magazyn, znajduje się kilka kilometrów od domu, więc postanowiłem, że cokolwiek
kupie poproszę o dostawę do domu, gdyż wątpię, abym ja albo Krystian dał radę
dodźwignąć zakupy do domu. Tak więc chodziliśmy z wielką kartką i długopisem i
zapisywaliśmy nazwy i numery wszystkich rzeczy, które pasowały do opisu
"coś”, który stworzył blondyn.
Chłopak miał ogromną
frajdę chodząc między półkami i pytając czy coś mi się podoba, a ja w
dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach byłem na "tak”, więc zatrzymywałem
się na dłuższą chwile, aby swoim koślawym pismem zapisywać wszystkie te rzeczy,
podczas gdy on uciekał mi gdzieś i następne kilka minut musiałem poświęcić na
jego szukanie. Proces ten powtórzył się kilkanaście razy, ale nie wkurzałem
się, gdyż były to pierwsze normalne chwile w moim życiu od śmierci Radka. Po
zostawieniu listy pracownikom postanowiliśmy pójść do kwiaciarni, bo mama
Krystiana obchodzi imieniny. Z jeszcze większym zaangażowaniem rozmyślał o tym,
jakie kwiaty powinien wybrać, a kiedy się zdecydował pozostała kwestia koloru.
Stałem z boku przypatrując się mu i co jakiś czas kichając na jakieś
polne zielsko, którego było bardzo dużo.
-Uczulenie?- Zapytał
w pewnym momencie, schylając się nad fioletowymi gerberami. Odpowiedziało mu
moje kichnięcie.
Po kilku minutach
wybrał odpowiednie kwiaty bez pomocy pracownika, który przypatrywał mu się z
rozbawieniem w oczach, ale kolejne minuty zajęły mu wykłócanie się z nim jak
powinien wyglądać idealnie zrobiony bukiet. Postanowiłem na ten czas wyjść z
kwiaciarni i poczekać na pobliskiej ławeczce niedaleko sklepu.
-Już- zjawił się obok
i zaczęliśmy iść w kierunku mojego domu. Miał skwaszoną minę, patrząc na bukiet
w ręce, ale stwierdził, że jego mama ucieszyłaby się nawet z pojedynczej
stokrotki.
Patrzyłem na swoje
poranione dłonie niezadowolony. Już nie bolały, ale skóra nie zdążyła w tak
krótkim czasie się zagoić. Włożyłem je do kieszeni bluzy, kuląc się przez
silniejszy podmuch wiatru.
-Odprowadzę cię-
powiedziałem nagle, nie wiedząc czy może przerywam mu w kolejnym monologu, gdyż
znów się zamyśliłem. Kiedy chłopak już otwierał usta, aby coś powiedzieć nagle
do jego twarzy przyległ pomarańczowy liść, który uparcie nie chciał się
odczepić z jego policzka. Wybuchnąłem śmiechem, patrząc na jego skwaszoną minę,
jednak nic nie zrobił, aby pozbyć się gościa. Podszedłem do niego i nadal się
śmiejąc odczepiłem mokrego liścia z policzka.
Poszedłem przed siebie,
a chłopak doskoczył do mnie i w milczeniu szliśmy dalej. Ominęliśmy mój dom i
kierowaliśmy się w stronę dobrze nam znanej łąki, lecz przeszliśmy wzdłuż niej
i zatrzymaliśmy się przed ciemnobrązowym domem.
-Twój śmiech brzmi
jak dzwoneczki- powiedział marszcząc nos i drapiąc się za uchem. Najwyraźniej o
czymś intensywnie myślał.
-Dziękuję za pomoc-
zignorowałem jego komentarz dotyczący mojego śmiechu.
-Nie ma za co-
obradował mnie szybkim niedźwiadkiem- przyjdę po ciebie w poniedziałek przed
szkołą, okay?- Pokiwałem głową- o siódmej trzydzieści?- Znów potwierdziłem.
Pożegnaliśmy się, chłopak odwrócił się i poszedł w stronę drzwi. Patrząc na
niego, na bukiet w jego dłoni wyobraziłem sobie jak niesie go swojej
dziewczynie, która, widząc go, całuje w policzek i wstawia kwiaty do wazonu.
Odwróciłem się i
poszedłem w stronę domu.
Było naprawdę miło.
Mam nadzieję, Krystian pomoże pozbierać się Mikołajowi po śmierci Radka. Ciekawe kiedy (o ile w ogóle ) Miki (Mikołaj) powie mu o śmierci przyjaciela.
OdpowiedzUsuńRozdział ciekawy. Czekam na dalszą część :p
Weny :p
Hej,
OdpowiedzUsuńtak, tak Krystian mu pomoże się odnaleźć, zaczyna żyć na nowo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia