6 wrz 2015

Czyny przemawiają głośniej niż słowa - Rozdział 22

-Nawet nie próbuj krzyczeć- niemal wysyczał przybysz. 
Widok pistoletu skierowanego wprost na moją twarz nie spowodował, że zacząłem się bać, tylko że trochę byłem zaskoczony. Myślałem, że wszystko co złe było za mną, ale najwyraźniej się myliłem. Ale przecież Adam nie żyje! Sam go zabiłem! Więc kim, do cholery, jest mężczyzna stojący przede mną? Podniosłem wzrok z broni na jego twarz, ale to nic nie pomogło, bo go nie rozpoznawałem. Starałem się myśleć racjonalnie. W ciągu kilku sekund odrzuciłem wersje, że to jest jakiś durny żart albo pomyłka. 
Mężczyzna podszedł bliżej szarpiąc mnie za kołnierz bluzki i wyciągając siłą z domu. Chwyciwszy klamkę zamknąłem drzwi i po chwili wyszliśmy za ogrodzenie. Zostałem pchnięty do środka stojącego w pobliżu auta i wylądowałem na tylnym siedzeniu uderzając głową w coś twardego. Zatrzasnęły się za mną drzwi, a na siedzeniu obok pojawił się kolejny obcy człowiek, który zlustrował całą moją osobę. Uśmiechnął się krzywo. Auto ruszyło szarpiąc mocno, przez co z jękiem uderzyłem w siedzenie przede mną. Cofnąłem się i siadając prosto zapiąłem pas.
Kierowca zaśmiał się patrząc na mnie w tylnym lusterku.
-Nie boisz się?- Zapytał. Zmrużyłem oczy.
-Nie wiem, czego powinienem się bać.
Osoba siedząca obok mnie zaśmiała się głośno. Poczułem pięść na policzku zaś drugim uderzyłem o szybę auta.
-Zostaw. Szef chce go przytomnego- beznamiętny ton, którym się posłużył wypowiadając te słowa wprowadził mnie w histerie. Czyli jest jakiś szef? Milusio, naprawdę.
Samochód kilkakrotnie szarpnął, przez co uderzałem albo w szybę albo w siedzenie. Zacząłem podejrzewać, że pasy są zepsute, gdyż w ogóle nie blokowały wyczuwając szaleństw nieumiejętnego kierowcy.
-Człowieku, czy ty masz prawo jazdy?!- Wydarłem się co spotkało się w ponownym atakiem ze strony siedzącego obok bandziora. Tym razem uderzenie było silniejsze, przez co trochę mnie zemdliło. 
-Zobacz tylko, jaki śmieszek z niego- wycharczał przez zęby.
Zatrzymaliśmy się, a pojazd otaczała zupełna ciemność, ale co się dziwić skoro była późna godzina? Zostałem wypchnięty z samochodu, przez co zaryłem twarzą w żwir. Podniosłem się i rozejrzałem. Niemal niedostrzegalny był dla mnie podejrzany budynek. Zorientowałem się, że znajdujemy się w lesie. Szybko ruszyłem w ciemność, ale próba ucieczki nie udała się, gdyż coś twardego uderzyło mnie w tył głowy, przez co straciłem przytomność.

-Oliver, obudź się- usłyszałem. Osoba, która spowodowała moje ocknięcie się, szeptała. Leżałem na czymś zimnym i twardym w pozycji embrionowej. Przekręciłem się na plecy i czując ból głowy, gwałtownie otworzyłem oczy podnosząc się do siadu. 
Pomieszczenie, w którym się znajdowałem rozświetlone było białym światłem lamp, które najczęściej można było spotkać w szpitalach. Zmrużyłem oczy niezadowolony tym widokiem i rozejrzałem się.
-Gabi?- Wstałem i podbiegłem do chłopaka. 
Nie zastanawiałem się nad tym co on tu robi ani co ja tu robię. Liczyło się tylko to, że jesteśmy tu razem, zaś chłopak przywiązany był do rur ciągnących się od sufitu aż do ziemi. Pośpiesznie okrążyłem go i zacząłem rozwiązywać supły grubego sznura. Zauważyłem, że Gabriel ubrudzony był krwią oraz ziemią, a ja głównie ziemią i odziany byłem wciąż w pidżamę, jednak kapcie nie znajdowały się już na moich stopach, przez co czułem okropny chłód brudnej podłogi. Starałem się nie nadeptywać na drobne odłamki szkła- najprawdopodobniej pozostałości po małym okienku znajdującym się u góry na jednej ze ścian. 
-Co tu się dzieje?- Wyszeptałem. Nie wiedziałem czy ktoś nie stoi pod drzwiami znajdującymi się niemal naprzeciwko nas, więc wolałem zachować ostrożność. Miałem problem w rozwiązaniem sznurków na nadgarstkach chłopaka. Czułem ciepło jego ciała, które uspokajało mnie.
-Nie wiem- odszepnął. 
Usłyszeliśmy głośne kroki i drzwi otworzyły się, a w nich pojawiło się dwóch obcych facetów. Jeden z nich podszedł do mnie i odciągnął od Gabriela mocno szarpiąc za włosy, a drugi poprawił supły na rękach nastolatkach. Jęknąłem czując okropny ból głowy, a następnie uderzenie w brzuch. Upadłem na plecy i znowu poraziło mnie jaskrawe światło lamp.
-Ty idziesz z nami- obcy podniósł mnie do pionu i przyłożył broń do piersi- spróbuj jakiś sztuczek i możesz pożegnać się ze swoim chłopaczkiem.
-Puść go!- Spojrzałem na krzyczącego Gabriela i posłałem mu słaby uśmiech, którego nie odwzajemnił. Patrzył na mnie ze strachem w oczach. Odwróciłem od niego wzrok i zmuszony mocnym szarpnięciem podążyłem w drogę z gangsterem. Rozglądałem się chcąc zapamiętać drogę do bruneta w razie gdyby udało mi się uciec, a takiej możliwości nie wykluczałem. Może tym razem dopisze mi szczęście i nie zostanę czyjąś żywą zabawką? Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nie miałem pojęcia, kim jest „szef” i czego ode mnie chce, a podejrzewałem, że to właśnie do niego szliśmy. 
Długi korytarz ciągnął się w nieskończoność, tynk odpadał ze ścian, które ozdobione były kolorowymi graffiti, napisami, których nie mogłem się doczytać i zrozumieć. Budynek był opuszczony i wielki. Nieliczne schody rozpadały się na moich oczach. Gruz spadał na niższe piętra, a im wyżej szedłem tym było gorzej. Opierałem się ścian obawiając tego, że mogę spaść jednak nic takiego się nie stało. Znaleźliśmy się na ostatnim piętrze, jak podejrzewałem nie zauważając kolejnych schodów prowadzących wyżej. 
-Wejść!- Rozbrzmiał obcy głos, kiedy jeden z mężczyzn głośno zapukał do zniszczonych drzwi. Weszliśmy do środka. Ujrzałem kilka osobliwości, które nie wyglądały ani trochę przyjaźnie. O dziwo pomieszczenie było bardziej zadbane niż reszta budynku, a ściany w nim były w jak najlepszym stanie oraz znajdowały się w tym pokoju meble. Wszystkie osoby wpatrzone były w moją twarz. Nie rozumiałem o co chodzi. Jeden z mężczyzn- potężny blondyn odziany w garnitur, nakazał wszystkim wyjść co wykonali bez słowa sprzeciwu. Czyli to on tu rządzi? Drzwi za moimi plecami zamknęły się z głośnym trzaskiem co wywołało ciarki na całym moim ciele.
-Oliver, tak?- Głos jasnowłosego był zachrypnięty. Spojrzałem w jego oczy, ale wykonując ten czyn uderzył mnie otwartą dłonią w twarz- pozwoliłem ci się na mnie patrzeć?- Wysyczał.
-Nie- odpowiedziałem wgapiając się w podłogę- czego pan ode mnie chce?- Zapytałem- nie rozumiem o co chodzi.
-Oh, nie rozumiesz- powtórzył idąc w stronę biurka i siadając za nim- mam ci wytłumaczyć, tak?
Pokiwałem głową, czemu towarzyszył okropny śmiech mężczyzny.
-Dlaczego by nie?- Fuknął kładąc nogi na drewnie- Adam, mój drogi, pracował dla mnie- zaśmiał się z kpiną- twój oszukany ojczulek zginął nim dostarczył moją przesyłkę.
-Mnie?- Zapytałem.
Podniósł się gwałtownie i podszedł chwytając moją twarz w dłoń. Mocno ścisnął moją szczękę powodując okropny ból. Zamknąłem oczy, sycząc z bólu.
-Między innymi- powiedział- narkotyki to prawdziwa waluta tego świata. Marihuana była przesyłką. Mnóstwo prochu- czułem jego cuchnący oddech- a twój ojczulek gdzieś ją zapodział tuż przed śmiercią- puścił mnie i odszedł do wielkiej dziury w ścianie, która służyła za okno. 
-Wciąż nie rozumiem, po co mnie pan porwał- mruknąłem wgapiając się w bose stopy.
-Bo ty wiesz gdzie są schowane narkotyki.
Spojrzałem na jego plecy. Dobrze, że nie widział mojej zdziwionej miny.
-Nie wiem.
Odwrócił się i zza pasa wyciągnął broń. Podszedł trochę bliżej i uśmiechnął się. 
-Łżesz- zaprzeczyłem- łżesz!- Załadował broń, czemu towarzyszył krótki dźwięk. Podszedł jeszcze bliżej celując w moje czoło.
Spojrzałem na jego twarz, w ciemne oczy i uśmiechnąłem się tak szeroko jak jeszcze nigdy. 
-Twój ojciec nie kłamał- powiedział- twoje oczy naprawdę są zdumiewające.
-Adam nie był moim ojcem!- Krzyknąłem podchodząc do niego. Pistolet dotykał mojej skóry. Był zimny.
-Nie mam na myśli Adama- prycha- Twój ojciec tu jest.
Moje oczy otworzyły się szerzej, a uśmiech zniknął z twarzy. Zamrugałem kilkakrotnie niedowierzając. Słowa, które wypowiedział zostały natychmiast zrozumiane. Mariusz tu był…
-Kłamie pan.
Mężczyzna zaśmiał się opuszczając ramie. 
-Skądże. Tylko przez niego nie mogłem doprowadzić do naszego szybszego spotkania- rozmasował sobie kark, wciąż obserwując moją osobę. Stałem prosto niczym deska i świdrowałem go chcąc potwierdzić to, że kłamie- odkąd pojawił się w kraju nie pozwalał zbliżyć się do cieb…
Wszystko dookoła zaszło mgłą ledwie chwile po tym, kiedy przez okno wpadło coś małego, wyglądałem przypominającego bombę. Nie wiedziałem co się dzieje, ale wykorzystując moment dezorientacji blondyna zaatakowałem go uderzając pięścią w twarz. Nie wiem jaki to przyniosło skutek, gdyż odwróciłem się i po otworzeniu drzwi wybiegłem na korytarz. Chciałem się odwrócić i biec w stronę skąd wcześniej przyszedłem, ale na końcu wąskiego korytarza stali mężczyźni z bronią wycelowaną wprost na mnie.
-Padnij!- Rozpoznałem ten głos. Należał on do ojca Gabriela. Cofnąłem się do wcześniejszego pomieszczenia w idealnym momencie. Rozpoczęła się strzelanina.
Ktoś chwycił mnie za ramie i wypchnął przez okno, ale nie uderzyłem o ziemie tylko odbiłem o siatkę umieszczoną między pierwszym, a drugim piętrem budynku. Spojrzałem w bok na blondyna, który wypchał mnie z materiału wprost na korytarz. Chciałem uciec, ale chwycił mnie za nadgarstek i szybkim krokiem prowadził przed zadymione gruzowisko. Odłamki szkła i ziemi raniły moje stopy sprawiając ból, ale nie mogłem się zatrzymać. Z tyłu rozległy się nawoływania i domyśliłem się, że głosy nie należą do pracowników blondyna gdyż zaczął biec ciągnąć mnie za sobą. 
Nie wiem jak, ale udało mi się wyrwać i nim cokolwiek zdążył zrobić pobiegłem w lewo, gdzie znajdował się pokój, w którym był Gabriel. Otworzyłem odpowiednie drzwi.
Ale go tam nie było. 
Kolejne szarpnięcie za ramie, mój krzyk, dźwięk strzelania z broni i ból w stopach. 
Obcy dotyk zniknął, a ja przerażony schowałem się za kupką gruzu podkulając nogi pod brodę. Chciałem przeczekać ten koszmar aż ucichnie i po dłuższej chwili tak się stało. Podniosłem głowę i dostrzegłem znajomą osobę, która się schyliła i wzięła mnie na ręce, a ja nie protestowałem. Byłem zbyt roztrzęsiony, aby się wyrywać.

Nawet się nie zastanawiam nad tym co Tomek tutaj robi.
Znowu dzieje się coś co wytrąca mnie z równowagi.
Znajdujemy się w samym środku tego gówna. Jeden, z miliona innych strzałów słyszę doskonale. Ten, który trafia w ramie Tomasz powodując upuszczenie mnie i jęk bólu z jego strony. Odwraca się i celuje. 
I strzela. A ja patrzę na to wszystko z dołu i nie mogę oddychać.
Dostrzegam Gabriela.
Ale co to? 
Broń?
W jego dłoni?
Ktoś mnie szarpie, przez co wstaje i odwracam się do tyłu. Znów widzę pistolet wycelowany wprost w moją twarz, czuje jego chłód, słyszę jak blondyn ładuje nabój, po czym krzyczy:
-Rzucić broń inaczej młody zginie!
Cisza.
Za nim widzę pył powstały przez walące się ściany i schody. Doskonale słychać dyszenie kilkunastu osób za moimi plecami. Sam dysze, próbując wziąć głębszy wdech i ogarnąć sytuację, ale nie jestem w stanie. 
Patrzę w ciemne oczy.
-Nie boisz się- mruknął- dlaczego się nie boisz?!- Krzyczy.
-Ponieważ umarłem już dwa razy- odpowiadam.
Robię najgłupszą i za razem najodważniejszą rzecz w całym moim życiu. Szybko sięgam ręką do spluwy i odciągam ją od swojej skóry, po czym kopie mężczyznę w krocze najmocniej jak tylko umiem. Jęczy, kuląc się na chwile. Teraz to ja przyciskam broń do jego czoła, a on patrzy na mnie z dołu. Czuję tę kontrolne nad życiem i śmiercią i kocham to uczucie. Pokochałem je już poprzednim razem. Schylam się i szepcze kilka słów do ucha bandziora, po czym prostuje się i odrzucam broń jak najdalej mogę. To głupie gdyż mogła wystrzelić, ale nic takiego się nie dzieje. 
Obca osoba skuła blondyna kajdankami i odciągnęła ode mnie, a ja stałem i patrzyłem na to wszystko szeroko otwartymi oczami. 
Odwracam się i patrzę na twarz Kamila, Mateusza, Marka i kilkoro innych. Niektórzy patrzą na mnie z niemałym szokiem na twarzy, a inni pilnują skutych bandziorów i wyprowadzają ich. Dostrzegam Gabriela stojącego pomiędzy Markiem i Kamilem. Podchodzę do niego i uwieszam się na nim.
-Już wszystko dobrze- mówi, składając pocałunek na moim obojczyku.
-Nic nie rozumiem- odpowiadam.
Chłopak bierze mnie na ręce, a ja chowam twarz w zagłębieniu jego szyi.
-Spokojnie. Wszystko Ci wyjaśnię, ale najpierw ktoś musi opatrzeć twoje rany- wychodzimy na świeże powietrze. Dostrzegam kilka radiowozów i dwa większe auta oraz dwie karetki. Funkcjonariusze policji są dosłownie wszędzie, a niebieskoczerwone światła rażą mnie po oczach i tak podrażnionych od kurzu- byłeś bardzo odważny. Kocham cię. 
Uśmiecham się. Wszystko dobrze, żyjemy. Ale wciąż nie rozumiem za dużo. 
Obserwujemy jak z rozwalającego się budynku wyciągani są skuci ludzie. Kilka osób wynoszono na noszach, poznaje niektóre twarze wiedząc, że osoby te pracują dla Mateusza. Funkcjonariusze pogotowia opatrują niektórych ludzi, innych zabierają do karetki, zaś do nas podszedł jeden z prośbą o zajęcie miejsca w pojeździe ratunkowym. Gabi bierze mnie na ręce i wsiada do karetki cały czas mnie trzymając. Naprzeciwko nas siedzi Marek opierając się głową o miękką karoserie. Patrzy na nas spod lekko przymrużonych powiek i mówi:
-Absurdalność sytuacji. Wyszkolone osoby nie są w stanie przez kilka lat przyskrzynić kryminalisty, a jedno jego spotkanie z nastolatkiem powala go na kolana i wsadza do paki- śmieje się. Jego twarz zdobią liczne zadrapania, ciemny kombinezon jest podziurawiony i brudny.
Gabriel posyła mu rozbawione spojrzenie, po czym szybko swoją uwagę poświęca mi.
-Widzisz, skarbie?- Mówi- znowu jesteś bohaterem.
Kładę głowę na jego ramieniu i walczę ze zmęczeniem. Karetka rusza szybko, jednak nie na sygnale. Jak widać rany odniesione przez osoby siedzące w niej nie są aż tak poważne, aby zagrażały życiu. Ratownicy prowadzą rozmowę przez krótkofalówkę o tym, co powinno zostać przygotowane na przyjazd karetki, a jeden z nich opatruje przedramię Marka. 
Na dalszy czas podróży przysypiam, ufnie tuląc się do swojego chłopaka, a kiedy drzwi pojazdu otwierają się i lekarz prosi o to abym został umieszczony na wózku, odmawia, oferując przeniesienie mnie. Ratownik patrzy na nas krzywo omiatając wzrokiem moje stopy i ręce oraz poranioną twarz i szyje Gabriela, po czym wskazuje sale, pod którą mamy pójść. 
-Ty tutaj zostaniesz, zaraz lekarz po ciebie przyjdzie- mówi pielęgniarka do bruneta, który sadza mnie na wózku i pozwala zabrać w nieznanym kierunku.
Dostałem znieczulenie i nakazano mi się położyć na twardym łóżku lekarskim. Słyszę brzdęk odłamków szkła. Naprawdę miałem je pod skórą? Najwyraźniej nic nie czułem. Odrobine szczypie przy odkażaniu. Czuje chłód podczas smarowania kremem i nieprzyjemne ściskanie bandażu.
-Nie powinieneś chodzić przez kilka dni- mówi kobieta o iście czerwonych, krótkich włosach.Kiwam głową.
Obmywa mi twarz i przykleja mały plaster powyżej brwi. Panuję między nami całkowita cisza, którą przerywam.
-Mogłaby pani powiedzieć, która jest godzina?- Pytam rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś naściennego zegarka.
-Niedawno wybiła szósta rano.
Znów skinienie głowy z mojej strony. Kiedy, po kilkunastu minutach, wszystkie zabiegi na mnie się kończą znowu siadam na wózku i zostaje wywieziony przed sale. Na korytarzu dostrzegam Kamila i Mateusza. Ten pierwszy śpi, z głową na ramieniu drugiego. Wykorzystuje tę chwile, w której mnie nie dostrzegają na obserwacje ich. Zaskakują mnie splecione palce u rąk i to dziwne, rozczulające spojrzenie, którym obdarza Mateusz Kamila. Odchrząkuje zwracając na siebie jego uwagę i przy okazji budząc Kamila. Zaciskam wargi i uśmiecham się.
Kamil wstaje i podchodzi do mnie kucając przy wózku.
-Siemka- mówi jakby nigdy nic- jak się czujesz?
-Dobrze- odpowiadam- gdzie Gabriel?
Wskazuje na sale obok. Następne kilkanaście minut siedzimy czekając na chłopaka.
-Tak wł…
-Wszystko wyjaśnię ci po powrocie do domu- przerywa mi szatyn. 
Patrzę na jego zmęczoną twarz, przekrwione oczy. Mężczyzna jakimś cudem wyszedł z całej sytuacji bez szwanku, tak samo jak siedzący obok niego Mati. Wzdycham, patrząc na brudne ręce. Całe szczęście, że nie musiałem zostać w szpitalu na dłużej. Teraz najważniejsze było dla mnie dowiedzenie się co się stało zaledwie trzy godziny temu. 
Słyszę trzask zamka i patrzę w tamtym kierunku. Gabriela twarz zdobi kilka niegroźnych zadrapań, a jeden z nadgarstków jest w bandażu. Czuję ulgę widząc go przed sobą. Podchodzi do nas i siada naprzeciwko mnie na jednym z plastikowych krzeseł.
-Ale gówno…
-Wyrażaj się- upomina go ojciec- wracamy do domu- wstaje ciągnąc za sobą Kamila, ale Gabriel nie podniósł się.
-Nie mam sił.
-Tak, tak- mruknął Kamil- jeśli naprawdę chcesz się tym zając w przyszłości to się przyzwyczaj.
Dopiero teraz dotarło do mnie to jak bardzo ryzykowna jest praca Kamila, a kiedy pomyślałem o tym, że Gabriel chce dołączyć do tajnych służb- przeraziłem się.

Czternaście godzin później, kiedy znieczulenie całkowicie minęło ukazując prawdziwą potęgę bólu, kiedy zdążyłem się porządnie umyć i wyspać i siedziałem w salonie, zadzwonił dzwonek do drzwi. Z racji tego, że nie mogłem chodzić to Kamil je otworzył wpuszczając do środka Tomka. Mężczyzna miał usztywnione ramie i kawałek materiału przewieszony przez szyje podtrzymywał jego rękę. Przywitał się z Kamilem, a następnie z Mateuszem, Gabrielem i dwójką innych chłopaków, którzy byli z szatynem w kuchni. Oczywiście Gabi nie pominął poinformować ich o zdarzeniach mających miejsce poprzedniej nocy, oczywiście ominął główną przyczynę tego zajścia, która wciąż była mi nieznana i właśnie dlatego Michał wraz z Tymkiem pojawili się w domu, kiedy jeszcze spałem.
Tomek wraz z Kamilem podeszli do mnie, ale oprócz ich czułem na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych osób. 
-Oliverze- zaczął Kamil, patrząc na mnie- przedstawiam ci Mariusza, twojego ojca.

***

Postanowiłam, że usunę "Past and Future" i zamiast opowiadania fantasy wplotę w "36 godzin" drobne elementy z P&F.

1 komentarz:

  1. Hej,
    akcja dobrze przeprowadzona, jak pojawił się Tomek to właśnie naszła mnie myśl, że to jego ojciec i się nie myliłam...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń