HIS SMILE
3 MAJA, WTOREK
Santa Monika, Kalifornia, Stany Zjednoczone
– Widzi pani te jasne plamy? To guzki –
lekarz wskazał kilka miejsc na zdjęciu wykonanym podczas badań, od których
minęło kilka godzin. – To one są odpowiedzialne za coraz bardziej zwiększający
się niedowład w nogach pani syna. Jeśli usuniemy je w odpowiednim czasie,
istnieje pięćdziesiąt procent szans, że Noah będzie mógł wrócić do pełnej
sprawności fizycznej.
Kobieta chwyciła się za gardło, miała
wrażenie, jakby ktoś już od dawna zaciskał tam swoje dłonie, odbierając jej
każdy oddech.
– A co z pozostałymi procentami szans? –
zadanie tego pytania okazało się o wiele łatwiejsze niż by przypuszczała.
Gładko wypłynęło z jej ust, podczas gdy spodziewała się milionów igieł.
Mężczyzna nawiązał z nią kontakt wzrokowy, miał
smutne oczy. Matka nastolatka pomyślała, że ciężko było pracować jako lekarz–
ona nie byłaby w stanie przekazywać komuś tak smutnych wiadomości.
– Nie często operuje się to schorzenie,
wszystkie dotychczasowe zabiegi były próbami.
– A co, jeśli się nie uda?
– Noah nigdy więcej nie stanie na własnych
nogach.
Niewidzialne ręce znów objęły ją za gardło,
oddech stał się urywany, a do oczu napłynęły łzy.
– Muszę porozmawiać z synem – przerwała
niewygodną ciszę. – Zadzwonię do doktora jutro.
Nie czekając na odpowiedź, wyszła na
korytarz, ujrzała nieświadomego niczego nastolatka.
Jak miała mu to powiedzieć?
6 MAJA, PIĄTEK
Oxnard, Kalifornia, Stany Zjednoczone
– Nie powinieneś odbierać, kiedy prowadzisz –
tak brzmiało jej przywitanie.
– Nie powinnaś dzwonić, wiedząc, że prowadzę
– odpyskował.
Zaśmiała się, lecz nie zabrzmiało to
naturalnie, on natomiast skrzywił się i odpalił papierosa, który wcześniej był
umieszczony za jego uchem.
– Nie powinieneś palić w tak młodym wieku.
Parsknął.
– Przejdź do rzeczy, co? – zerknął z ukosa na
matkę, która spała od dłuższego czasu.
Lubiła, kiedy jej syn prowadził, bo wtedy
mogła się zdrzemnąć. Nie miał nic przeciwko. Kochał jazdę samochodem, a ona
ciężko pracowała, więc to był wygodny układ.
– Patch, nie zachowuj się, jakbyś miał
trzydzieści lat i...
– Dobra, skończ. – Rozłączył się i przerzucił
telefon przez ramię.
Sky denerwowała go już od dawna, a właściwie
od samego początku ich znajomości. Za każdym razem, gdy dochodziło do podobnych
sytuacji, zadawał sobie to samo pytanie: dlaczego zdecydował się stworzyć z nią
związek? Minęło od tego dnia zaledwie kilka miesięcy, mieli dopiero po
dziewiętnaście lat, a żadne z nich nie zachowywało się, jak na ich wiek
przystało – ona była za bardzo opiekuńcza, niczym czterdziestolatka znajdująca
się na fotelu obok, on natomiast wciąż był smarkaczem.
Wypuścił dym z ust z cichym świstem, uchylił
lekko okno i pozwolił, aby smród papierosa opuścił wnętrze samochodu jego
rodzicielki. Przez krótką chwilę, kiedy wiatr zmierzwił jego włosy, zachód
słońca swym pięknem zwrócił uwagę jego oczu, a kobieta obok się przebudziła,
poczuł, jakby całe problemy wszechświata go nie dotyczyły.
Zaledwie sekundę później stracił panowanie nad
kierownicą.
9 MAJA,
PONIEDZIAŁEK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
Dni płynęły coraz szybciej, odczuwał to
najbardziej dzięki swoim nogom, które wydawały się mu poprzedniego dnia
sprawne, a w chwili, gdy o tym pomyślał, z trudem utrzymywały ciężar jego
ciała. Spojrzał na dłonie. Piasek, symbol upływania czasu, przesypywał się
pomiędzy jego palcami i podrażniał niezakrzepnięte rany.
– Noah, kochanie, proszę, nie denerwuj się,
wszystko będzie dobrze.
Kochał swoją mamę całym sercem, ale piękne
kłamstwa, którymi go karmiła, powoli przestały go pocieszać. Jakkolwiek bardzo
by nie chciał, on ani nikt inny nie miał pojęcia, jak ta sytuacja się skończy.
Nie wiadomo było czy odbędzie się jedna operacja, po której będzie mógł
chodzić, czy podobnych zabiegów będzie dziesięć razy więcej i zostanie osobą
niepełnosprawną.
Anna poprawiła włosy i podciągnęła swoją
koszulę aż do łokci. Poznał ten nawyk. Widział go za często i mógł przypisać go
tylko do jednego uczucia: zdenerwowania.
– Muszę już iść – westchnęła – Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Przytulili się, a po sekundzie kobieta
zniknęła z jego oczu. Poczuł się samotny bardziej niż kiedykolwiek – z dala od
znajomych, jedynym jego kompanem był odtwarzacz muzyki i kilka książek, ale nie
miał ochoty wykorzystywać tych rzeczy.
Wyprostował się, wziął w dłonie kule i
ześlizgnął się z łóżka tak, aby się nie wywalić. Szpital, do którego go
przydzielono, o dziwo nie wyglądał, jak te z filmów. Wszystko było białe, ale
nie w sterylny sposób tylko najzwyczajniej czysty, niczym nie śmierdziało, gdyż
odświeżacze powietrza spełniały swoją rolę. Podobało mu się tam.
Po kilku minutach, gdy się zamyślił, wpadł na
kogoś i stracił równowagę.
– Przepraszam, nie zauważyłem pana –
odchrząknął, próbując jednocześnie dosięgnąć kul.
– Nie jestem pan tylko Patch – chłopak podał
poszkodowanemu rękę, która nie została przyjęta.
– Poradzę sobie – zaoponował.
– Tak, już to widzę.
Nastolatek przysunął się trochę, włożył jedną
rękę pod zgięcia kolan towarzysza, a drugą ułożył na jego plecach. Noah
odruchowo objął jego szyję i został uniesiony do góry, sekundę później siedział
na plastikowych krzesłach znajdujących się przy jednej ze ścian.
– Dzięki – uśmiechnął się.
Bolały go palce u stóp, czyli jedyny element
jego nóg, który jeszcze czuł.
12 MAJA,
CZWARTEK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
Poprawił kołdrę leżącą na ciele matki,
zastanawiając się jednocześnie czy osobom pogrążonym w śpiączce bywało zimno,
czy jego matka wiedziała, że był przy niej. Nigdy nie wyznawał jakiejkolwiek
wiary, ale od kilku dni prosił Boga o to, żeby jego mama się obudziła i nie
obwiniała go za wyrządzoną jej krzywdę.
– Im dłużej będzie spać, tym istnieje
mniejsze prawdopodobieństwo, że się obudzi – za każdy razem, gdy pytał o stan
zdrowia swojej rodzicielki, dostawał właśnie tę odpowiedź. – Trzeba się modlić.
Zaklął w myślach wszystkimi sposobami, jakie
znał, włożył papierosa za ucho i wyszedł z pokoju.
Po wypadku nie czuł lęku, kiedy wsiadał za
kierownicę, bo miał świadomość, że to, co się stało nie było winą samochodu,
tylko jego, a przecież siebie nie mógł się bać. Może kiedyś tak było, zaledwie
dwa lata temu nienawidził swojej osoby i wszystkich ludzi, lecz wraz z
przeprowadzką wszystko się zmieniło, a on najbardziej. Z gnębionego przemienił
się w gnębiącego, ze spokojnego nastolatka przeobraził się w kogoś, kogo
wszyscy się bali. Z jednej strony czuł się przez to pewniej – nikt nie odważył
się go zaczepiać – jednak, widząc strach w oczach osób, które mijał na ulicy,
przygnębiało go to, kim się stał.
– Palenie zabija – usłyszał chwilę po tym,
jak usiadł na jednej z nielicznych ławek w parku blisko szpitala.
– Wiem – odparł, zaciągając się. – Coś mnie
zabić musi.
Noah prychnął, oparłszy kulę o ławkę,
wyciągnął ramiona w górę i ziewnął.
– Kiedyś też tak mówiłem, wiesz? A później
zacząłem umierać.
Skrzywił się. Odechciało mu się palić, więc
zgasił peta o mokre drewno.
– Umierasz? – powtórzył.
– W sumie nie wiem, ale chyba tak. Lekarze
mówią, że było kilka przypadków takich jak ja, a jeśli operacja się nie uda, to
będę niepełnosprawny, co jest równe z tym, że będę w połowie martwy, prawda?
Patch przyjrzał się chłopakowi, od razu
wywnioskował, że nie mógł być starszy od niego. Coś podpowiedziało mu, że to, o
czym rozmawiali miało związek z nogami nastolatka. Pomiędzy skarpetkami a
spodenkami była wolna przestrzeń, a skóra tam została ukryta pod bandażami.
– Nie. Martwym byś był, gdybyś nie myślał,
nie ruszał się. Niepełnosprawność równa byciu martwym byłaby wtedy, gdybyś miał
chorobę psychiczną i jednocześnie nie mógł się w ogóle ruszać, a nie wydaje mi
się, że obecnie nie myślisz – przerwał na chwilę, a kiedy nie usłyszał
odpowiedzi kontynuował. – Musiałbyś mieć jakiś wypadek, który by to spowodował,
a skoro czekasz na operację, to będziesz martwy w połowie tylko fizycznie,
czyli będziesz martwy w jednej czwartej, a nie w połowie... Czy to ma sens?
Noah zagapił się na niego. Wydawało mu się,
że w towarzystwie tego chłopaka, nie był jedyną osobą mającą problemy i nie
wiedział czy powinien czuć się pocieszonym, czy wręcz przeciwnie.
– Noah – wyciągnął jedną z poranionych dłoni
w stronę palacza.
– Patch – uścisnął jego rękę i potrząsnął nią
lekko.
15 MAJA,
NIEDZIELA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
– Nigdy bym nie pomyślał, że wierzysz –
parsknął cichym śmiechem.
Znajdowali się w stołówce. Noah zajęty był
przeglądaniem playlisty Patch’a, który siedział naprzeciwko niego z kawą w
ręku. W pewnym momencie wyciągnął spod koszuli krzyżyk na łańcuszku i nie wypuszczał
go z ręki, zamknął oczy i poruszał bezgłośnie ustami, więc jego kompan zadał mu
to pytanie dopiero, kiedy Patch skończył.
– Nie, to naszyjnik mojej matki – starał się
powiedzieć to łagodnie, ale mu nie wyszło.
– Ale modliłeś się, czyli wierzysz.
– Nie wierzę, co nie oznacza, że nie mogę się
modlić.
Noah przybrał głupi wyraz twarzy, wyciągnął
słuchawki z uszu i skrzyżował ramiona na piersi.
– Nie mogę cię rozgryźć.
Starszy z nich przewrócił oczami i wziął duży
łyk kawy.
– To tego nie rób– wstał i pomimo protestów
Noah’a, wyszedł.
18 MAJA,
ŚRODA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
Nie czuł już nawet stóp, z trudem chodził z
pomocą swoich dwóch przyjaciółek, właściwie nie opuścił łóżka od trzech dni.
Anna czasem dzwoniła, ale on wtedy spał, a kiedy tego nie robił, ona była
zajęta, żeby poświęcić mu chociaż kilka minut.
Odliczał dni do operacji, dotychczas miał
wykonywane różne badania, które nie pokazały nic nowego.
Przeczytane książki spadły z małej szafki na
kółkach, która stała przy jego łóżku, a on nawet nie miał ochoty ich podnieść,
więc nie zrobił nic prócz chwilowej przerwy od wpatrywania się w sufit.
Szkoda, bo może gdyby to zrobił, zobaczyłby
małą paczuszkę owiniętą w papier, a wtedy przeczytałby od kogo ona jest i
uśmiechnąłby się, bo chociaż myślał inaczej, Patch nie był zadowolony z tego,
że go wcześniej zasmucił.
Nie powinien myśleć o nim, jak o swoim
bliskim przyjacielu, ponieważ nie znali się tak długo, by zasłużyć na to miano,
lecz już od wspólnych chwil spędzonych na ławce w parku, Patch stanowił dla
niego zagadkę, prawie że niemożliwą do rozwiązania i dlatego tak zależało Noah’owi,
żeby go poznać bliżej. Najgorsze było to, że wcześniej nie wpadło mu do głowy,
żeby zapytać chłopaka o powód jego pobytu w tej placówce, a na pewno nie był on
pacjentem. Widział w nim jednocześnie tyle smutku i wściekłości, że czasem od rozmyślań
na ten temat, bolała go głowa.
Odwrócił się na bok, poprawił poduszkę pod
głową i zakrył się szczelniej kołdrą.
Żałował, że nie zapytał Patch’a o kilka
rzeczy. Może byłoby mu łatwiej znieść jego brak.
Na drugim końcu szpitala znajdował się
młodzieniec ze swoją dziewczyną. Obydwoje trwali w niewygodnej ciszy i
obserwowali śpiącą osobę znajdującą się za szybą. Jej wyraz twarzy nie zmienił
się od kilkunastu dni, co martwiło tę dwójkę.
Sky przysunęła się do swojego partnera i
objęła go, lecz ten się odsunął.
– To koniec – powiedział bez ogródek.
Nie zdziwiło jej to, od dłuższego czasu
męczyła się w tym związku, jednostronnej platonicznej miłości, jednakże chciała
poznać powód. Poznać go, zaakceptować, ale wciąż przyjaźnić się z Patchem,
któremu wiele zawdzięczała.
– Po prostu to nie to – wyznał, gdy go o to
zapytała.
Od zawsze unikał rozmów – nie lubił mówić,
jak się czuł, czego by pragnął od życia, nie opowiadał o swoich marzeniach ani
przeszłości – ale w tamtym momencie taka odpowiedź jej wystarczała.
Przytuliła się do niego ponownie, zaś on zginął
w jej ramionach, jakby to Sky była wysoka i szeroka, a Patch miał pół metra
wzrostu mniej.
Bał się, jak jeszcze nigdy. Nie wyobrażał
sobie dalszego życia bez Joseph będącej jego jedyną bliską osobą, nie chciał
tak szybko stawać się samodzielny i samotny. Tamten czas stał się dla niego
jednym z gorszych okresów w życiu.
21 MAJA,
SOBOTA
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
– Cześć, przeszkadzam?
Noah był w trakcie oglądania jednego z meczy
swojej drużyny przeciwko innej szkole średniej, kiedy Patch zapukał do jego
drzwi i mimo swojego pytania, bez pozwolenia wszedł i wpełznąwszy na łóżko
pacjenta, położył się obok niego. Przez kilkanaście minut nic nie mówili.
Amatorsko nagrany film skończył się wraz z wygraną szkoły Noah’a.
– Jestem kapitanem – przerwał ciszę – Znaczy
się – byłem jeszcze trzy miesiące temu, a teraz to...
– Musisz myśleć pozytywnie...
– To nie wystarczy – nie pozwolił mu
dokończyć. – Za kilka dni operacja i wszystko się okaże...
Może to był impuls a może taka potrzeba, ale
Patch splótł palce ich dłoni i kciukiem zaczął masować wnętrze ręki Noah’a.
– Zobaczysz, że jeszcze zagrasz w kosza –
wyszeptał uspokajająco. – I wszystko będzie dobrze.
Noah wziął ze swojej szafki prezent, który
dostrzegł dopiero poprzedniego wieczoru, i położył go na kolanie Patch’a.
– Przynajmniej mam zapasowe nogi w razie
gdyby tych moich nie dało się naprawić.
Zaśmiali się, ale kamienie z ich serc nie
spadły.
24 MAJA,
WTOREK
Los Angeles, Kalifornia, Szpital główny
Noah z każdym dniem niecierpliwił się coraz
bardziej i jednocześnie strach paraliżował resztę jego sprawnego ciała. Myśl,
że już niedługo miał z powrotem chodzić, w ogóle czuć nogi, uszczęśliwiała go i
pomimo strachu był pozytywnie nastawiony, co udzieliło się wszystkim dookoła:
lekarzom, pielęgniarkom i innym pacjentom. Nie chciał się przed nikim
przyznawać, że gdy tylko był sam, różnego rodzaju lęki nawiedzały go i spędzały
sen z powiek.
W dniu operacji nie wiedział, co ze sobą
zrobić. Prawdopodobnie, gdyby tylko mógł, to chodziłby z miejsca na miejsce, a
tak wiercił się w łóżku i nic mu nie pomagało.
Właśnie tamtego dnia, Patch wyznał mu:
– Miałem wypadek – zaczął powoli – Ja
wyszedłem z tego cało, ale moja mama nieźle oberwała.
Zza chmur wyłoniło się słońce, które
spowodowało, że nad głową starszego chłopaka pojawiła się jasna aura. Wyglądał,
jakby był aniołem, pomimo swoich czarnych ciuchów i wyraźnego smutku, i żalu na
twarzy. W oczach Noah’a był piękny, bo sprawił, że jeden z gorszych okresów w
jego życiu nabrał jakiegoś znaczenia.
– Jest w szpitalu, prawda?
– Już trzeci tydzień w śpiączce.
Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć na takie
wyznanie, więc postanowił zrobić to samo, co Patch kilka dni wcześniej. Chwycił
jego dłoń i ścisnął, wkładając w to całą swoją siłę.
– Może nie dam ci zapasowej mamy – nawiązał
do prezentu od Patch’a – ale mam przeczucie, że wszystko skończy się dobrze.
Ktoś zapukał do drzwi i od razu wszedł do
środka. Mama Noah’a uśmiechnęła się do syna, a dostrzegłszy, że nie jest sam,
powiedziała:
– Dzień dobry – ujrzała ich złączone ręce,
odchrząknęła. – Jestem Anna, mama Noah’a.
Jej syn zaśmiał się pod nosem.
– Mamo, daj spokój...
Zaraz po kobiecie w sali pojawiły się
pielęgniarki, oświadczając, że to już.
Serce Noah’a przyśpieszyło rytm swego bicia,
a oddech stał się płytki. Jego mama stanęła po boku, aby nie przeszkadzać, a
Patch zaraz obok niej.
Noah nie zapamiętał, co działo się później.
Wiedział tylko, że pod wpływem jakiegoś specyfiku szybko zasnął, a w swoich
snach widział, jak stał na boisku z piłką do kosza i uśmiechał się szeroko do
swojej drużyny.
Kiedy łóżko z pacjentem zniknęło z jego oczu,
został sam z pielęgniarką i matką kolegi.
– Pani syn jest niesamowicie...
przyjacielski.
Anna przyjrzała mu się dokładnie, mrużąc oczy
i ściągając brwi. Podciągnęła rękawy koszuli.
– Jak chce mnie pani zbić to...
– Nie, nie. Taki nawyk.
Zapadło milczenie. Patch podrapał się po
karku.
– Panie Williams? – pielęgniarka dotknęła
jego ramienia, aby odwrócił się w jej stronę. – Pańska matka obudziła się kilka
kwadransów temu.
Jego serce wyrwało się z piersi.
22
LISTOPADA, WTOREK
Santa Monika High School, Kalifornia
– Macie to wygrać, jasne?! – krzyknął, a jego
drużyna potwierdziła, tworząc porządny hałas.
Wyszli na halę. Trybuny były zapełnione, w
końcu za chwilę miał się odbyć mecz, który zadecyduje, kto będzie zwycięzcą.
Ubrany był w błękit – kolory swojej drużyny – natomiast przeciwnicy odziani
byli w czerń.
Zacisnął dłonie w pięści i odliczył do
dziesięciu.
– Nie zawiedźcie mnie dzisiaj – wyszeptał, zerkając
na swoje nogi. Wciąż dostrzegalne były blizny, ale nie przejmował się tym.
Każdy je miał.
Czując dreszcze, przestąpił kilka kroków i
wszedł do ogromnego pomieszczenia. Okrzyki zniecierpliwienia słyszał nawet w
szatni.
– Noah!
Odwrócił się. Patch przeskoczył przez bramkę.
Niedaleko niego stały pogrążone w rozmowie ich mamy, które przez ostatnie
miesiące zdążyły się zaprzyjaźnić. Rumiane policzki i uśmiech na twarzy
rodzicielki jego przyjaciela, świadczyły o tym, że czuła się dobrze.
– Jak tam, młody? Stresik?
– Żebyś wiedział.
Patch uśmiechnął się w sposób, który jego
kolega już doskonale znał. Był to uśmiech podnoszący na duchu tak bardzo, jak
nic innego. Ten uśmiech wystarczył, aby
poczuł się lepiej.
– Bedzie dobrze.
– Jak zawsze.
Pokiwał głową.
– Chyba przynoszę ci szczęście.
Zaśmiał się. Kilku kolegów z drużyny obróciło
się, ale nie zainteresowało ich to, co się działo pomiędzy ta dwójką, a działo
się sporo.
– Chciałbyś.
Trenerzy drużyn zawołali chłopaków do siebie.
Noah znów wyszczerzył się do Patch’a, a on
odpowiedział mu uściśnięciem dłoni.
Przebiegł kawałek dzielący go od swoich
kolegów i założył dwójce z nich ramiona na ich barki.
– Nie bardzo wiem, co powiedzieć – zaczął
dość głośno, gdyż krzyki na sali zagłuszały wszystko. – Po prostu dajcie z
siebie wszystko. Wiem, że możecie.
Przyjrzał się im wszystkim i każdemu z
osobna, myśląc, że pół roku temu modlił się, aby tam być.
Jego marzenie się spełniło.
Chyba nie byłoby nic złego w spełnieniu
jeszcze kilku.
Po skończonym meczu, kiedy jego drużyna
umawiała się na wieczorne świętowanie zwycięstwa, po tym, jak wszyscy złożyli
im gratulacje, stał pod dachem hali razem z Patchem i czekali na swoje mamy w
ciszy. Tylko deszcz sygnalizował swoją obecność poprzez ciche kapanie.
Chwile temu stało się to, na co tak bardzo
czekał – Patch objął go i pocałował, a on oddał ten pocałunek i zapomniał o
reszcie świata, a kiedy odsunęli się od siebie, ale ich ręce wciąż były
złączone, Noah zapytał:
– To co z tą pizzą?
– Hm – mruknął. – Pizza może zaczekać.
Bardziej pragnę ciebie.
Gorąco zawładnęło jego ciałem.